top of page

„Między dobrem a złem nie ma „bezpiecznej przestrzeni” do stania. Nie ma neutralnej pustki

Świetny esej na temat miejsca i roli lekarzy w państwie, ich relacji z prawem i zaślepienia dla dehumanizujących idei. Żyjemy w dziwnym świecie, świecie, w którym życie karpia jest ważniejsze od życia dziecka, w świecie w którym eliminacja dzieci opiera się na stwierdzeniu, że będą obciążeniem dla społeczeństwa, w świecie w którym doprowadzamy do śmierci kilkudziesięciu tysięcy ludzi kierując się hipotetyczną ochroną kilkuset, w świecie, w którym miarą wartości stał się pieniądz i poklask. Doszliśmy do punktu, w którym już raz byliśmy niemal sto lat temu, od nas tylko zależy czy pójdziemy dalej tą samą drogą czy może jednak się zatrzymamy i w końcu będziemy się kierować dobrem człowieka jako jednostki a nie hipotetycznej zbiorowości.

„Między dobrem a złem nie ma „bezpiecznej przestrzeni” do stania. Nie ma neutralnej pustki Coraz bardziej tracimy nasze zaangażowanie na rzecz indywidualnego pacjenta – ponieważ w medycynie są inni „bogowie”. „Jakość życia”, „zdrowie publiczne”, a nawet „zadowolenie pacjenta” stały się celem samym w sobie, a nie środkiem do celu. Holokaust powinien zbadać każdy pracownik służby zdrowia, aby przypomnieć, jak święta jest istota naszego rzemiosła i jakie mogą być konsekwencje, jeśli ponownie zapomnimy o godności człowieka. Nazistowscy lekarze i naukowcy, tworząc metaforę biologiczną , stworzyli potężną, łatwą do zrozumienia koncepcję dla ogółu społeczeństwa: Rzesza Niemiecka jest ciałem; to, co przyczyniło się do zdrowia i dobrego samopoczucia państwa rasowego, miało być zachowane, a to, czego nie można było nazwać „chorobą”. Żydzi są chorobą; Choroba musi być całkowicie wykorzeniona (a nie tylko stłumiona), gdyż w przeciwnym razie zatruje i zabije ciało. Kto lepiej określi, co stanowi dobrą naukę, niż niemieccy lekarze, którzy byli już najlepsi na świecie? Eksperci wiedzieli, co jest najlepsze dla niemieckiego organu. Tak jak filozofia ma decydujący wpływ zarówno na medycynę, jak i prawo, tak medycyna i prawo wywierają na siebie istotny wpływ. Nazistowskie prawa sterylizacyjne, norymberskie prawa małżeńskie i dyrektywy dotyczące eutanazji nieodwołalnie zmieniły charakter relacji lekarz-pacjent lub lekarz-podmiot i dały licencję i cel tchórzliwym pomysłom, które dotychczas były dyskutowane, ale technicznie niedozwolone. Warto podkreślić, że chociaż wiele zawodów (w tym prawniczych) zostało „wchłoniętych” przez nazistowską filozofię, lekarze i pielęgniarki mieli do niej szczególnie silny pociąg. Przepisy dotyczące sterylizacji doprowadziły do szybkiego postępu w nauce i technologii sterylizacji, a także do znacznych zysków finansowych dla wielu niemieckich lekarzy – higiena rasowa stała się prawdziwym chałupniczym przemysłem. Lekarze cieszyli się tak dużym szacunkiem i uważano, że mają tak wysoki charakter moralny, że eksperymenty były usprawiedliwione tym, że przynosiły korzyści społeczeństwu, wzbogacały rozkwitający zasób wiedzy (dobra samo w sobie) i często (ale nie zawsze) przynosiły korzyści Pacjentowi. Pięć lekcji z tragedii medycyny nazistowskiej, o których musimy pamiętać i włączyć do naszej praktyki medycznej, jeśli medycyna ma przetrwać jako zawód uzdrowiciela. Po pierwsze, i być może najbardziej fundamentalne, musimy potwierdzić silny personalizm. Personalizm zakłada, że ostateczną jednostką wartości ludzkiego życia jest sama jednostka. Społeczeństwo jest i powinno być budowane wokół tej wartości. Krótko mówiąc, społeczeństwo jest tworzone dla osoby, a nie osoba dla społeczeństwa, a zatem godność i integralność osoby oraz jej wolność nie mogą być poświęcane dla dobra społeczeństwa. Po drugie, musimy mieć rygorystyczną ochronę sumienia lekarzy i pracowników służby zdrowia. Współczesna literatura w dziedzinie bioetyki opowiada się za zniesieniem przepisów o ochronie sumienia, szczególnie w kwestiach „gorących guzików”, takich jak aborcja, antykoncepcja, sterylizacja, a obecnie eutanazja. Jednak przysięga lekarska składana pacjentowi jest tak silna, jak jej sumienie. Trzecia lekcja, nauka nie jest „bogiem”. Nauka polega na hipotezie, eksperymencie i walidacji lub falsyfikacji hipotezy w celu postępu. Ale to własna metodologia nauki również podkreśla jej ograniczenia. Nauka nie może odpowiedzieć sama z siebie — posługując się własną metodologią empiryczną — czy dana praktyka medyczna jest moralnie dobra. Po czwarte, jako lekarze i pracownicy służby zdrowia musimy oprzeć się odczulaniu na odczłowieczenie, które jest tak powszechne w kulturze medycyny. Celowa i dramatyczna dehumanizacja ma taki sam ostateczny wpływ na naszą percepcję, jak powolna, chroniczna dehumanizacja. Wreszcie piąta lekcja, której należy się nauczyć, to, to, że jako lekarz musisz służyć wyłącznie pacjentowi, a nie jakiejś abstrakcyjnej idei „społeczeństwa”.

Tablet Why Did So Many Doctors Become Nazis?. Dlaczego tak wielu lekarzy zostało nazistami? ASHLEY K. FERNANDES Ten esej jest napisany z punktu widzenia lekarza, pedagoga medycznego i bioetyka, który widzi w godnym ubolewania fakcie zaangażowania lekarzy w Zagładę okazję do podkreślenia trwałych lekcji moralnych dla zawodów medycznych. Medycyna i prawo są ze sobą ściśle powiązane, a od czasu profesjonalizacji medycyny w Stanach Zjednoczonych i Europie w drugiej połowie XIX wieku jeszcze bardziej. Jedną z dyscyplin, która łączy obydwa, jest filozofia moralna; zarówno prawo, jak i medycyna obejmują rozum i wolę, skierowane na dobro osoby. Historia Holokaustu jest więc tragedią, która rozwinęła się z powodu zepsucia filozofii moralnej po pierwsze, medycyny i prawa po drugie.

Dlaczego to jest ważne? Powodem jest to, że są tacy, którzy twierdzą, że dla współczesnych wydarzeń nie można stosować wniosków wyciągniętych z okropności medycyny nazistowskiej. Niektórzy twierdzą, że „nazistowska medycyna” nie była prawdziwą medycyną ani nauką: nie możemy nawet nazwać tego, co naziści robili, „medycyną”, ponieważ medycyna zawiera w sobie założenie rygoru i dobroczynności. Jest to zarzut, który słyszę od naukowców medycznych, którzy jako dowód radykalnie odmiennego charakteru dzisiejszej nauki wskazują takie zabezpieczenia, jak Kodeks Norymberski (1947), Deklaracja Helsińska (1964) i Raport Belmonta (1978). Ale ten argument jest pusty. Definiuje naukę jako „dobrą naukę” (spychając wszystko, co nieetyczne do „złej nauki” lub „pseudonauki”), podczas gdy w rzeczywistości te same zabezpieczenia zrodziły się z nadużyć z najbardziej zaawansowanego naukowo kraju na świecie. Medycyna zarówno wtedy, jak i teraz, nie jest w jakiś sposób odporna na te nadużycia, co jasno pokazują przerażające powojenne nadużycia w Tuskegee i gdzie indziej.

Inni uczeni sugerowali, że prawdziwa przyczyna Holokaustu była ekonomiczna, polityczna lub rasowa – a nie moralna – i że ponieważ Stany Zjednoczone mają radykalnie odmienny system polityczny, ekonomiczny i kulturowy, użycie „ Analogia nazistowska” powinna być ograniczona. Dzisiejsze nadużycia medyczne są jakoś mniej prawdopodobne, ponieważ względy ekonomiczne, polityczne i kulturowe są bardzo specyficzne. Na przykład jeden wybitny bioetyk zauważył:

Kluczowym elementem nazistowskiej myśli było pozbycie się z Niemiec… tych, których uznano za drenaż ekonomiczny państwa… strachu zakorzenionego w gorzkich doświadczeniach gospodarczych po I wojnie światowej. … [Te tematy] mają niewiele wspólnego ze współczesnymi debatami o nauce, medycynie czy technologii.

Chociaż zgadzam się, że tak zwana „analogia nazistowska” była niewłaściwie wykorzystywana, a nawet nadużywana, i dlatego powinna być używana z powściągliwością i precyzją, zaprzeczając ryzyku zbyt daleko idących kroków wstecznych. Fałszywie uspokajające może być sugerowanie, że Holokaust był motywowany „tylko” politycznie.

Na koniec należy zauważyć, że tak jak filozofia ma decydujący wpływ zarówno na medycynę, jak i prawo, tak medycyna i prawo wywierają na siebie istotny wpływ. Nazistowskie prawa sterylizacyjne, norymberskie prawa małżeńskie i dyrektywy dotyczące eutanazji nieodwołalnie zmieniły charakter relacji lekarz-pacjent lub lekarz-podmiot i dały licencję i cel tchórzliwym pomysłom, które dotychczas były dyskutowane, ale technicznie niedozwolone.

Warto podkreślić, że chociaż wiele zawodów (w tym prawniczych) zostało „wchłoniętych” przez nazistowską filozofię, lekarze i pielęgniarki mieli do niej szczególnie silny pociąg. Robert N. Proctor (1988) zauważa, że lekarze masowo przyłączali się do partii nazistowskiej (prawie 50% do 1945 r.), znacznie częściej niż w jakimkolwiek innym zawodzie. Lekarze siedmiokrotnie częściej wstępowali do SS niż inni zatrudnieni Niemcy. Pielęgniarki były również ważnymi współpracownikami. Holokaust powinien zbadać każdy pracownik służby zdrowia, aby przypomnieć, jak święta jest istota naszego rzemiosła i jakie mogą być konsekwencje, jeśli ponownie zapomnimy o godności człowieka.

W latach 1933-1945 naziści ustanowili „biokrację”, która ostatecznie wymordowała miliony niewinnych osób. Pogląd, że lekarze byli w jakiś sposób „zmuszeni” do udziału, został obalony jako mit; Niezrównana objętość Proctora (1988) wyraźnie to wyjaśnia; The Nazi Doctors (2000) Roberta J. Liftona skrupulatnie śledzi zarówno medykalizację śmierci, od eugeniki przez eutanazję do Auschwitz, jak i historie lekarzy, którzy dopuścili się ludobójstwa, byli mu poddawani i stawiali mu opór. Tak więc, dzięki bogactwu historycznych badań na ten temat, pełne opisanie tego przejścia od zaufanych uzdrowicieli do zabójców usankcjonowanych przez państwo wykracza poza zakres tego eseju.

W 1859 Karol Darwin opublikował O powstawaniu gatunków . Ta naukowa teoria wyjaśniała teorię ewolucji w erze przedgenetycznej, ale nie zawierała żadnych ogólnych twierdzeń na temat antropologii filozoficznej. Praca Darwina była zdecydowanie opisowa, a nie nakazowa. Później Francis Galton ukuł termin „eugenika” w swojej pracy Inquiries into Human Faculty and Its Development(1883) i narodziło się zastosowanie „ewolucji” na poziomie społecznym. Darwiniści społeczni, tacy jak Charles B. Davenport w USA i Karl Pearson w Anglii, na przykład na różne sposoby i posługując się „językiem nauki”, argumentowali, że należy promować geny „dopasowania”, a geny „nieprzystosowanych” zniechęcone. Daniel J. Kevles (1995) śledzi początki ruchu eugenicznego w Europie i Stanach Zjednoczonych oraz potężny wpływ na politykę społeczną w epoce przedwojennej, w tym opór wobec niej, zwłaszcza ze strony Kościoła katolickiego i jego intelektualistów (takich jak GK Chesterton), a także mniejszość wybitnych świeckich naukowców.

Mimo to niemieccy eugenicy posunęli się dalej „w eliminowaniu niesprawnych”, chętnie współpracując z partią nazistowską – ponieważ byli gotowi wesprzeć przymusową sterylizację „niesprawnych”. Ponad dekadę przed nazistami Alfred Hoche i Karl Binding (1920) opublikowali swoją wpływową książkę Die Freigabe der Vernichtung lebensunwerten Lebens ( Autoryzacja niszczenia życia niegodnego życia ). Książka mówiła o „nieuleczalnych, niedorozwiniętych umysłach”, których należy zabić – ale na razie sterylizacja była dobrym początkiem.

Większość wie, jak rozwinęła się ta tragiczna historia: naziści doszli do władzy w Niemczech w 1933 r. w procesie demokratycznym iw tym samym roku uchwalono przepisy dotyczące przymusowej sterylizacji chorych psychicznie. Ustawa o zapobieganiu genetycznie choremu potomstwu została oparta na amerykańskich przepisach uchwalonych w latach dwudziestych i wymagała 50 000 sterylizacji rocznie. Do 1939 r. wbrew swojej woli wysterylizowano 350 000 osób. W 1935 r. uchwalono ustawy norymberskie, zakazujące stosunków seksualnych i małżeństw mieszanych między Niemcami i Żydami oraz ustanawiające „sądy zdrowia genetycznego”. Przepisy dotyczące sterylizacji doprowadziły do szybkiego postępu w nauce i technologii sterylizacji, a także do znacznych zysków finansowych dla wielu niemieckich lekarzy – higiena rasowa stała się prawdziwym chałupniczym przemysłem.

Dla Hitlera i nazistowskich lekarzy państwo było analogiczne do żywego organizmu – najwyższy polityczny witalizm. W rzeczywistości było to znacznie więcej niż analogia. Nazistowscy lekarze i naukowcy, tworząc metaforę biologiczną , stworzyli potężną, łatwą do zrozumienia koncepcję dla ogółu społeczeństwa: Rzesza Niemiecka jest ciałem; to, co przyczyniło się do zdrowia i dobrego samopoczucia państwa rasowego, miało być zachowane, a to, czego nie można było nazwać „chorobą”. Żydzi są chorobą; Choroba musi być całkowicie wykorzeniona (a nie tylko stłumiona), gdyż w przeciwnym razie zatruje i zabije ciało.

W ten sposób sterylizacja nigdy nie wystarczy. Tłumienie choroby jest gorsze od pozbycia się jej ciała. W październiku 1939 r. Hitler zezwolił na eutanazję „nieuleczalnie chorych”. Prawo do życia musiało być teraz „uzasadnione” w ramach nazistowskiego programu eutanazji „życia niewartego życia”. Program rozpoczął się potajemnie z niepełnosprawnymi dziećmi, a w latach 1937-1945 nazistowscy lekarze zorganizowali i zrealizowali ponad 30 ośrodków eutanazji dla dzieci. Historia przejścia do eutanazji ze sterylizacji, jej okrucieństwa i skuteczności oraz wpływu na postęp w Holokauście jest dobrze udokumentowana w gęstej i niepokojącej książce Michaela Burleigha Śmierć i uwolnienie (1994).

Kampania nazistowskiej eutanazji została publicznie uzasadniona czterema głównymi argumentami. Po pierwsze, pozbycie się z Niemiec nieprzystosowanych było po prostu „dobrą nauką”. Kto lepiej określi, co stanowi dobrą naukę, niż niemieccy lekarze, którzy byli już najlepsi na świecie? Eksperci wiedzieli, co jest najlepsze dla niemieckiego organu.

Po drugie, eutanazja została uznana za humanitarną. Ponieważ był wspierany i realizowany przez profesję o długiej tradycji uzdrawiania i opieki, argument był jeszcze bardziej przekonujący. Z tego powodu eutanazja pediatryczna była często wspierana przez wielu rodziców dzieci niepełnosprawnych; jednak z mieszaną motywacją wielu chciało uniknąć silnego piętna posiadania niepełnosprawnego dziecka. Ten konflikt interesów pokazuje, jak kultura medyczna może wpływać na etykę zarówno jednostek, jak i całego społeczeństwa.

Karl Brandt, niesławny nazistowski lekarz, wygłosił tę niepokojąco przekonującą obronę w Norymberdze – obronę, z którą wciąż rzucam wyzwanie moim studentom i wykładowcom:

Należy pomóc ludziom, którzy nie mogą sobie pomóc i których testy pokazują życie w cierpieniu. Ta uwaga nie jest nieludzka. Nigdy nie czułem, że jest to nieetyczne lub moralne. Ale jedna rzecz wydaje mi się potrzebna – jeśli ktoś chce rozstrzygnąć kwestię eutanazji, musi udać się do zakładu dla obłąkanych i zostać tam z chorymi przez kilka dni. Wtedy możemy zadać mu dwa pytania: pierwsze dotyczyłoby tego, czy on sam chciałby tak żyć, a drugie, czy poprosiłby jednego ze swoich krewnych, aby tak żył – może jego dziecka lub rodziców.

To nie była „obrona potwora”. Ale jeśli słowa Brandta są przekonujące, musimy mieć lekarstwo – zarówno intelektualne, jak i empiryczne – aby je obalić.

Mimo to wyzwanie dr Brandta łączy usprawiedliwienie „człowieczeństwa” z trzecim. Zwłaszcza w przypadku dzieci i osób niepełnosprawnych umysłowo eutanazja została uznana za „racjonalną”, to znaczy, gdyby same mogły ją wybrać tylko pod „zasłoną ignorancji”, by odnieść się do terminologii jednego z powojennych filozofów moralności, zrobiłyby to. Należy zauważyć, że ówczesnych lekarzy bardziej interesowała „legalność”, a nie moralność eutanazji, a wielu twierdziło, że eutanazja jest „sprawą prywatną” między pacjentami a lekarzami.

Wreszcie, zabijanie przez eutanazję było usprawiedliwiane niezależnie, zakładając, że było to dobre dla państwa rasowego. To „dobro” przyćmiło dobro tej indywidualnej istoty. Powinno być dość oczywiste, że istnieją silne podobieństwa między tymi powodami a współczesnymi argumentami na rzecz eutanazji dzisiaj. Chociaż pełne wyjaśnienie tych paraleli wykracza poza zakres tego eseju, czytelnicy powinni zwrócić uwagę na uzasadnienie eutanazji profesora Petera Singera oraz ostrą krytyczną odpowiedź Michaela Burleigha w Death and Deliverance .

Do końca programu „T4” mającego na celu eutanazję niepełnosprawnych dorosłych i dzieci straciło życie od 70 000 do 100 000 osób; napiętnowanie bezbronnych postaw i języka zostało skodyfikowane w prawie. Według Proctora te trzy programy – przymusowa sterylizacja „niesprawnych”, ustawy norymberskie i przepisy dotyczące eutanazji – były głównym środkiem, z którego korzystali nazistowscy lekarze i naukowcy, aby osiągnąć „higienę rasową” i prowadziły bezpośrednio do technologii i medycyny. odpowiedzialny za ludobójstwo w obozach zagłady.

Ale degradacja i śmierć nie ograniczały się do klinicznego aspektu medycyny. Nadużycia badawcze dokonywane przez lekarzy i naukowców, prowadzone zarówno w szpitalach, jak i w obozach, wahały się od błahych naukowo (wstrzykiwanie więźniom tyfusu) do wrogich (amputacja kończyn i „przeszczepianie” na inne ciała) i są dobrze udokumentowane w innych miejscach. Lekarze cieszyli się tak dużym szacunkiem i uważano, że mają tak wysoki charakter moralny, że eksperymenty były usprawiedliwione tym, że przynosiły korzyści społeczeństwu, wzbogacały rozkwitający zasób wiedzy (dobra samo w sobie) i często (ale nie zawsze) przynosiły korzyści Pacjentowi. Nie powinno dziwić, że inne populacje (takie jak Afroamerykanie w USA i jeńcy wojenni w Japonii) również były poddawane groteskowym i nieetycznym eksperymentom na ludziach w tym okresie i poza nim.

W 1942 roku, jako bezpośredni rezultat głęboko zakorzenionej tradycji antysemityzmu w niemieckiej społeczności medycznej, kościołach chrześcijańskich i ogólnie w Europie, zaproponowano „ostateczne rozwiązanie” – wymordowanie całej europejskiej populacji żydowskiej. Medycyna nazistowska, poprzez to, co we współczesnym znaczeniu można nazwać jedynie „rzecznictwem”, miała głęboko negatywny wpływ na kulturę. Lekarze ubrani w białe fartuchy dali imprimatur, że istotnie ci, którzy mieli być zagazowani, wcale nie byli ludźmi:

Na każdym kroku procedury anihilacyjne były nadzorowane – i w perwersyjnym sensie dostojne – poprzez obecność personelu medycznego. ... Można powiedzieć, że lekarz stojący na rampie stanowił swego rodzaju punkt omega, mityczny strażnik między światami umarłych i żywych, ostatnią wspólną drogę nazistowskiej wizji terapii masowymi mordami.

Zabicie 6 milionów Żydów i 9 milionów „innych” – mogło zostać dokonane tylko poprzez wkupienie się w pokrętną antropologię filozoficzną. Sama nauka nie może dokonać tego zniszczenia, ponieważ nauka nigdy nie jest sama. Tak więc, chociaż nie możemy zabijać ludzi , możemy zabijać zwierzęta, warzywa i podludzi. To, czego naziści potrzebowali, to filozofia, która pozwoliłaby zdefiniować życie niewygodne dla celów Rasy, a następnie nauka, by zabijać. Dlatego Holokaust można uznać za „bioetyczny atak” na ludzką osobowość.

Prawie dwie dekady temu nieżyjący już dr Edmund Pellegrino, jeden z ojców współczesnej bioetyki i mój własny mentor, dał nam punkt wyjścia do zdobycia cennych, trwałych lekcji po Norymberdze:

Widzimy tu początkowe przesłanki, że prawo ma pierwszeństwo przed etyką, że dobro wielu jest ważniejsze niż dobro nielicznych… Lekcja [z Holokaustu] jest taka, że przesłanki moralne muszą być ważne, jeśli moralnie uzasadnione wnioski są do narysowania. Moralnie odrażający wniosek wynika z przesłanki moralnie niedopuszczalnej. Być może przede wszystkim musimy się nauczyć, że pewnych rzeczy nigdy nie powinno się robić.

Pellegrino miał rację. Holokaust to nie tylko lekcja historii, to trwała lekcja etyki filozoficznej. Te lekcje są być może ważniejsze do zapamiętania dzisiaj, ponieważ osobiste wspomnienia z Shoah zanikają, ocaleni i sami wyzwoliciele stają się częścią historii, a młodzi lekarze kończą szkołę medyczną z mniejszą empatią i odpornością moralną niż wtedy, gdy zaczynali.

Lekarze, którzy aktywnie pomogli Holokaustowi, wierzyli, że uprawiają „dobrą naukę”. Jednak sama prawda naukowa nie „pojmuje” realności życia, a jeśli w to wierzymy, jesteśmy dalej na drodze do tego, co nieżyjący już Jean Bethke-Elshtain nazwał „naukowym fundamentalizmem”. Lekarze i pracownicy służby zdrowia muszą zatem pamiętać o Holokauście, ale pamiętaj, jak powiedział papież Jan Paweł II podczas wizyty w Yad Vashem, aby „pamiętać celowo”. Pokrótce przedstawię pięć lekcji z tragedii medycyny nazistowskiej, o których musimy pamiętać i włączyć do naszej praktyki medycznej, jeśli medycyna ma przetrwać jako zawód uzdrowiciela.

Po pierwsze, i być może najbardziej fundamentalne, musimy potwierdzić silny personalizm. Ta antropologia została krótko opisana powyżej i obszernie w innych miejscach przez Maritaina, ale ma ona również zwolenników tak różnorodnych i ważnych, jak Mohandas Gandhi, Martin Luther King Jr. i nieżyjący już filozof Karol Wojtyła (Papież Jan Paweł II). Personalizm zakłada, że ostateczną jednostką wartości ludzkiego życia jest sama jednostka. Społeczeństwo jest i powinno być budowane wokół tej wartości. Krótko mówiąc, społeczeństwo jest tworzone dla osoby, a nie osoba dla społeczeństwa, a zatem godność i integralność osoby oraz jej wolność nie mogą być poświęcane dla dobra społeczeństwa. Żaden czynnik przypadkowy — rasa, religia, status ekonomiczny, niepełnosprawność lub działania z przeszłości, teraźniejszości lub przyszłości — nie może pozbawić osoby godności, której się należy.

Jednak niepokojące podobieństwa w naszej współczesnej kulturze medycznej, akademickiej i społecznej przemawiają obecnie na przykład za aborcją jako formą eugeniki i redukcji przestępczości; przymusowa sterylizacja więźniów; preimplantacyjna diagnostyka genetyczna jako sposób propagowania „dobrych genów”; i wycieczki po Auschwitz jako „doświadczenie edukacyjne” dla zwolenników eutanazji. Ukierunkowana aborcja u nienarodzonych dzieci z chorobami genetycznymi, takimi jak trisomia 21 i mukowiscydoza, zmniejszyła ich populację o ponad 90% i jest uzasadniona względami praktycznymi. Ale jeśli osoba jest podstawową jednostką wartości naszego społeczeństwa, to żadne „inne dobro” nie może jej przyćmić. Z politycznego, prawnego i medycznego punktu widzenia oznaczałoby to ekspansywną i stanowczą definicję osoby, ponieważ o wiele mniejsze ryzyko jest zapewnienie ochrony podmiotowi, w którym osobowość jest możliwa, niż zniszczenie życia osoby, która w końcu zasłużyła na naszą ochronę . W praktyce musi to oznaczać koniec zaangażowania lekarzy w sponsorowane przez państwo tortury, karę śmierci, eutanazję, sterylizację motywowaną eugenicznie i technologie sztucznego rozrodu.

Po drugie, musimy mieć rygorystyczną ochronę sumienia lekarzy i pracowników służby zdrowia. Współczesna literatura w dziedzinie bioetyki opowiada się za zniesieniem przepisów o ochronie sumienia, szczególnie w kwestiach „gorących guzików”, takich jak aborcja, antykoncepcja, sterylizacja, a obecnie eutanazja. Jednak przysięga lekarska składana pacjentowi jest tak silna, jak jej sumienie; pozwólcie jej (lub nawet zmuście) ją do złamania, a my zapomnieliśmy: Pewnego dnia może nadejść nasza kolej, by stanąć pod prąd. W tej kwestii ochrony sumienia w medycynie, o której napisano tomy, elokwentna obrona Dana Sulmasy’ego i innych (choć wciąż w mniejszości) jasno pokazuje, że sumienie jest aktywną siłą napędową, która jest częścią tego, kim jesteśmy. jako osoby i ostrzegają przed niebezpieczeństwem pozytywistycznej bioetyki.

Pewnego razu student medycyny zapytał mnie, jaka była najważniejsza lekcja, którą chciałem, aby poznali. Moja odpowiedź brzmiała: między dobrem a złem nie ma „bezpiecznej przestrzeni” do stania. Nie ma neutralnej pustki, z której lekarz mógłby uciec od swoich etycznych obowiązków, odnosząc je do innego. W czasach nazistów odważni przywódcy z przeciwnych krańców spektrum – kardynał von Galen, Dietrich Bonheoffer (torturowany i zamordowany) oraz Stowarzyszenie Lekarzy Socjalistycznych (którego przywódcy zostali aresztowani lub zesłani w 1933 r., a wielu zamordowano w Austrii i Czechosłowacja w 1938 r.) – nie milczała. Słowa Bonheoffera wciąż stanowią dla nas wyzwanie:

Byliśmy milczącymi świadkami złych uczynków: zostaliśmy przesiąknięci wieloma burzami; nauczyliśmy się sztuki dwuznaczności i udawania; doświadczenie uczyniło nas podejrzliwymi wobec innych i powstrzymywało nas od bycia prawdomównymi i otwartymi; nieznośne konflikty zmęczyły nas, a nawet uczyniły z nas cynicznych. Czy nadal nam się przydadzą? To, czego potrzebujemy, to nie geniusze, cynicy, mizantropowie czy sprytni taktycy, ale zwykli, uczciwi, prostolinijni ludzie. Czy nasza wewnętrzna siła oporu będzie wystarczająco silna, a szczerość wobec siebie na tyle bezlitosna, abyśmy mogli odnaleźć drogę powrotną do prostoty i prostoty?

Jeśli moralność nie zapewni sobie panowania nad prawem, stanie się odwrotnie i radykalny pozytywizm, ze swoimi moralnie niedopuszczalnymi przesłankami, dojdzie do równie niedopuszczalnych wniosków.

Trzecia lekcja, jaką można wyciągnąć ze studiów nad medycyną i Holokaustem, jest taka: nauka nie jest „bogiem”. Nauka polega na hipotezie, eksperymencie i walidacji lub falsyfikacji hipotezy w celu postępu. Ale to własna metodologia nauki również podkreśla jej ograniczenia. Nauka nie może odpowiedzieć sama z siebie — posługując się własną metodologią empiryczną — czy dana praktyka medyczna jest moralnie dobra. W tym celu musi polegać na filozofii. Filozofia moralna wydobywa prawdy z rzeczywistości w oparciu o rozum i „przeżyte doświadczenie”. Etyczne przedsięwzięcie jest zatem zarówno obiektywne (racjonalne), jak i subiektywne (doświadczalne). Albert Einstein powiedział kiedyś, że: I z pewnością powinniśmy uważać, aby intelekt nie był naszym bogiem; ma oczywiście potężne mięśnie, ale nie ma osobowości. Nie może prowadzić, może tylko służyć; i nie jest wybredny w swoich wyborach lidera. Ta cecha znajduje odzwierciedlenie w przymiotach jej kapłanów, intelektualistów. Intelekt ma bystre oko na metody i narzędzia, ale jest ślepy na cele i wartości. Nic więc dziwnego, że ta śmiertelna ślepota jest przekazywana ze starych na młodocianych, a dziś obejmuje całe pokolenie.

Po czwarte, jako lekarze i pracownicy służby zdrowia musimy oprzeć się odczulaniu na odczłowieczenie, które jest tak powszechne w kulturze medycyny. Każdy lekarz może opowiedzieć o terminach używanych do opisu pacjentów za zamkniętymi drzwiami: „warzywa” (śpiączka); „POS” (kawałek gówna); „farma wiewiórek” (oddział intensywnej terapii noworodków); „hodowca” (kobieta mająca więcej niż 2-3 dzieci); "bezużyteczny"; „pasożyt” – lista może być długa. O wiele łatwiej bowiem zabić „warzywa” niż człowieka; nie reanimować „wiewiórki” niż małe dziecko; nie odczuwać wyrzutów sumienia za lekceważenie „POS” lub

Literatura medyczna popiera te szeroko rozpowszechnione anegdotyczne odniesienia. Omar Haque i Adam Waytz (2012) omawiają przywoływane wcześniej przyczyny dehumanizacji: empatyczną erozję i moralny brak zaangażowania w treningu i praktyce. Jest jeszcze inny, który szczególnie brzmi prawdziwie: odmienność między lekarzem a pacjentem. Odmienność „objawia się na trzy podstawowe sposoby. Pierwszym jest odmienność w chorobie – pacjenci, ze względu na swoją naturę chorowania, stają się mniej podobni do swojej prototypowej koncepcji człowieka. Drugim jest etykietowanie pacjenta jako choroby, a nie jako osoby, która cierpi na konkretną chorobę.

Bez względu na przyczynę — odmienność lub coś bardziej złowrogiego — język zmienia percepcję, a percepcja wpływa na nasz rachunek etyczny. Na przykład, aby budować poparcie dla eutanazji niepełnosprawnych, nazistowscy filmowcy celowo zmieniali oświetlenie twarzy niepełnosprawnych, aby wyglądały na bardziej „nieludzkie”. Celowa i dramatyczna dehumanizacja ma taki sam ostateczny wpływ na naszą percepcję, jak powolna, chroniczna dehumanizacja. Proste gesty – takie jak publiczne przeciwstawianie się takiemu językowi, gdy ludzie odczłowieczają lub okazują personalistyczne przywództwo poprzez przykłady cierpliwości, a nawet czułości przy łóżku – zrobią wiele, aby zacząć odwracać tę narrację.

Wreszcie piąta lekcja, której należy się nauczyć, to to, że jako lekarz musisz służyć wyłącznie pacjentowi, a nie jakiejś abstrakcyjnej idei „społeczeństwa”. Lekarze i pracownicy służby zdrowia uznali w Holokauście, że dobro państwa rasowego ma pierwszeństwo przed dobrem jednostek. „Nazistowscy lekarze okrzyknęli przejście »od lekarza jednostki do lekarza narodu«”. Uzasadnienie programu eutanazji było w dużej mierze sformułowane w kategoriach ekonomicznych – środek oszczędnościowy dla społeczeństwa w czasach niedostatek.

Dzisiaj wydaje się, że coraz bardziej tracimy nasze zaangażowanie na rzecz indywidualnego pacjenta – ponieważ w medycynie są inni „bogowie”. „Jakość życia”, „zdrowie publiczne”, a nawet „zadowolenie pacjenta” stały się celem samym w sobie, a nie środkiem do celu. Lekarze i specjaliści od zdrowia psychicznego w tym stuleciu byli (i nadal są) współwinni tortur, dyskryminacji rasowej i wykonywania kary śmierci. We wszystkich tych przykładach lekarz zaciemnia wartość i godność osoby dla jakiegoś innego celu – być może nawet chwalebnego (bezpieczeństwo, porządek, zdrowie publiczne itp.). Jednak moc „białego fartucha” wymaga: jeśli mamy wywiązywać się z obowiązku zaufania, abyśmy nie służyli państwu (i jego interesom ekonomicznym), ani rodzinie pacjenta (jakkolwiek współczujące nasze motywacje), ani żadnej innej „słusznej sprawie” lub celowi, także własnym.

Biały fartuch wywodził swoje znaczenie w ostatnim stuleciu od lekarza jako naukowca laboratoryjnego, chirurga i lekarza szpitalnego – ale ostatecznie jego moc polega na symbolicznej wartości lekarza jako uzdrowiciela. Jako przeciwieństwo czerni, która często oznaczała ciemność i śmierć, biały płaszcz wyraża przyciąganie światła i życia. Nie oznacza to ignorowania kontrowersji wokół białego fartucha i jego współczesnego użycia, niewłaściwego lub nieużywania; chodzi tylko o wskazanie na rzeczywistość lekarza: nasz zawód miał zawsze na celu utrzymanie życia i godności osoby ludzkiej, nawet jeśli nie moglibyśmy jej zachować.



16 wyświetleń0 komentarzy

Comments


bottom of page