top of page

Nauka i polityka, droga do upadku

Gdy kilka lat temu jechałem z moją ówczesną klasą maturalną na dni otwarte Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego byłem szczerze ucieszony. W końcu mogłem im pokazać moją macierzystą uczelnię, z którą wiązały mnie tysiące wspomnień z okresu studiów. Mimo, że studiowałem gdy w Polsce kończył się komunizm, zawsze byłem dumny z wiedzy, którą mi tam przekazano. Moi profesorowie wykorzystali idealnie czas gdy przestawała funkcjonować cenzura i starali się jakby nadrobić te wszystkie stracone lata, gdy z powodów politycznych nie mogli wypowiadać się na wiele tematów.

Na logice profesor miał obsesję na punkcie wypowiedzi pierwszych sekretarzy partii i na każdym wykładzie pastwił się nad nimi dokonując ich analizy i wykazując ich kompletną alogiczność. Swoją drogą gdyby analizował wypowiedzi obecnych polityków to chyba waliłby głową o ścianę z rozpaczy. Na filozofii dokładnie przerobiliśmy te aspekty poglądów Marksa, które nigdy w bloku wschodnim nie były wydawane i poruszane, tam się dowiedziałem co to jest wspólnota azjatycka i dlaczego Marks przestrzegał przed ewentualną rewolucją w Rosji i Chinach. Na historii najnowszej dokładnie poznaliśmy tajemnice obrad i decyzji Biura Politycznego pod koniec ery Gomułki i na początku ery Gierka.

To były piękne lata, pochłaniałem z kolegami dostarczaną wiedzę jak tylko mogłem. Nikt nas nie musiał ścigać na zajęcia, chodziliśmy na każde, bo na każdych byliśmy odurzeni podawanymi nam wiadomościami. Gdy więc teraz jechałem tam z moją klasą spodziewałem się idealnie tego samego, nie mogłem się doczekać aż i oni zaczną pić z tej fontanny wiedzy. Szczególnie jeden temat zapowiadał się ciekawie: „Jak odróżnić prawdziwą naukę od fałszu?”. Nie mogłem się go doczekać. Gdy jednak weszliśmy do sali już po pierwszych minutach byłem załamany. Zajęcia prowadził jakiś doktorek z ego rozdętym do granic absurdu. Jego ego było tak wielkie, że uczniowie ledwo się zmieścili pod ścianą. Gdybym ja miał zajęcia z takim bufonem zrezygnowałbym z tych studiów z miejsca. Cały sens jego wykładu obracał się wokoło jednej tezy, „o tym co jest prawdą decyduje jedynie to, kto ją wypowiada, innymi słowy jeśli jakiś naukowiec coś powie, to jest to prawda absolutna i nie mamy prawa jej podważać”. Żeby dodać wiarygodności temu co mówi, walnął jakiś idiotyczny komunał o jajkach i cholesterolu, czym tylko mnie utwierdził o swojej raczej znikomej wiedzy merytorycznej. Facet chyba myślał, że przyjechały dzieci z jakimiś kmiotami z dziury zabitej dechami, w której nauczyciele z ledwością ukończyli szkołę średnią, a przed sobą ma studentów, którzy ze strachu przed oblaniem egzaminu w ciszy będą słuchać tego bełkotu, który im serwuje. Krótko mówiąc nie spodziewał się, że w ogólniaku też pracują ludzie z takimi samymi tytułami naukowymi jak on. Zaraz mu wytknąłem, że zgodnie z jego tezą propaguje dogmatyzację nauki, że niczym się nie różni od tych co zamknęli usta Galileuszowi i że gdyby wszyscy mieli takie samo podejście i zaczęli traktować naukę jako prawdę objawioną nie byłoby mowy o jakimkolwiek postępie naukowym. To co mnie jednak najbardziej wkurzyło, to fakt, że naucza studentów i wbija im do głowy takie głupoty. Nauka nie jest dogmatem, nauka jest ciągłymi wątpliwościami i poszukiwaniem nowych lądów. To jest prawdziwa nauka.


Obecnie jest jeszcze gorzej, ostatnie dwa lata pokazały nam, że to podejście, w którym nauka traktowana jest jak religia, staje się dogmatem i nie można w nią wątpić, stało się podejściem powszechnym, a rządy stały się obecnym odpowiednikiem Świętej Inkwizycji i stoją zbrojnie na straży takiego właśnie traktowania nauki, nauki, która jest quasi religią. To jest dla nauki bardzo niebezpieczne zjawisko i to właśnie naukowcy powinni z nim walczyć. Nauka nie może z samej swej natury wikłać się w uwarunkowania polityczne, jeżeli ma być prawdziwą nauką musi mieć charakter apolityczny.


Jak się okazuje problem jest powszechny i jego aspekty omawia artykuł w Wall Street Journal.


The Wall Street Journal

Partisan science in America. G. S. Morson


Średniowieczni myśliciele udający nieomylność często twierdzili, że otrzymali bezpośrednie objawienie od Boga. Od XIX wieku świeccy myśliciele odwoływali się do nauki. Jak powiedział Anthony Fauci w czerwcu: „Wiele z tego, co postrzegasz jako ataki na mnie, szczerze mówiąc, to ataki na naukę”.


Często można powiedzieć, że odwołanie się do nauki jest nieuzasadnione, nie wiedząc nic o nauce, o której mowa. Jeśli naukę traktuje się jako solidny blok, którego każda część jest tak samo niewątpliwa jak wszystkie inne, to nauka została źle zrozumiana. Nauka zawsze zawiera pewne twierdzenia mniej mocno ugruntowane niż inne: na pograniczu, nowo odkryte, oparte na eksperymentach, których nie da się łatwo powtórzyć.


Niektóre dziedziny nauk o klimacie były testowane niezliczoną ilość razy – jak efekt cieplarniany – ale konkretne prognozy dotyczące wzrostu temperatur i ich skutków często okazywały się błędne. Na początku zeszłego roku zostaliśmy potraktowani wspaniałym spektaklem Parku Narodowego Glacier Montana, usuwającego znaki mówiące, że jego lodowce znikną do 2020 roku. Niektóre twierdzenia naukowe okazują się fałszywe; tak działa nauka. Ci, którzy twierdzą, że wątpić w jakąkolwiek część konsensusu jest „antynauką” lub „negacją”, sami są nienaukowi.


Nauka działa poprzez proces krytyki. Naukowcy nie doświadczają boskich objawień, proponują hipotezy, które sami i inni testują. Ten rygorystyczny proces testowania daje nauce siłę przekonywania, której brakuje zwykłemu dziennikarstwu. Jeśli periodyk naukowy wyrzuca redaktorów lub recenzentów, ponieważ nie akceptują oni jakiejś panującej teorii, proces ten zostaje zakłócony. Ci, którzy wzywają do takich wydaleń, przeoczyli cały sens działania nauki. To prawdziwi zaprzeczający, o wiele bardziej niebezpieczni dla nauki niż fundamentalista religijny, który wierzy, że świat ma 6000 lat.


Kiedy badacze obawiają się utraty grantu lub osobistego ataku, jeśli zakwestionują dominujące przekonanie, przekonanie to nie ma już podstaw naukowych. Prawda czy fałsz, to przesąd w naukowym stroju. Nauka została zastąpiona tym, co Sowieci nazywali „nauką partyzancką”


Wątpić w naukowca nie znaczy wątpić w naukę. Wręcz przeciwnie, autorytet osobisty jest dokładnie tym, z czego nauka w miarę możliwości obywa się. Twierdzenie dr Fauci o autorytecie wywołuje sceptycyzm w stosunku do wszystkich jego twierdzeń – słusznie, ponieważ rozróżnienie między nauką a konkretnym naukowcem jest niezbędne. Oczywiście nienaukowcy często muszą ufać naukowcom, że poinformują ich o tym, co odkryła nauka. Ale jest to tym bardziej powód, dla którego naukowcy ponoszą odpowiedzialność za niedopuszczenie do tego, by kryteria polityczne lub inne nienaukowe wpłynęły na ich wyjaśnienie.

Obecnie uważa się za otwarte pytanie, czy wirus Covid uciekł z laboratorium w Wuhan w Chinach. Ale kiedy wirus pojawił się po raz pierwszy, dziesiątki naukowców opublikowało w „Lancecie” oświadczenie wyrażające „solidarność” z chińskimi kolegami. „Szybkie, otwarte i przejrzyste udostępnianie danych na temat tej epidemii jest obecnie zagrożone plotkami i dezinformacją na temat jej pochodzenia” – głosi oświadczenie. „Jesteśmy razem, aby zdecydowanie potępić teorie spiskowe sugerujące, że COVID-19 nie ma naturalnego pochodzenia”. Jak epidemiologia mogła rozpoznać, że idee są nie tylko nieuzasadnione, ale i konspiracyjne?

Teraz, gdy pojawiły się nowe dowody, czy ci naukowcy potępiający spisek przyznali, że przekroczyli granicę? Nie. W innym oświadczeniu dla Lancetu w lipcu twierdzą: „Potwierdzamy nasze wyrazy solidarności z tymi w Chinach, którzy stanęli wówczas w obliczu wybuchu”. Solidarność jest kategorią społeczną, a nie naukową, a osąd, czy naukowcy w reżimie autorytarnym byli pod presją, również nie jest kategorią naukową. Każdy, kto badał reżimy marksistowsko-leninowskie wie, że możliwe jest, że „solidarność” nie dotyczy naukowców, ale nadzorujących ich władz.

Aby wyjaśnić swoje wcześniejsze stwierdzenie, naukowcy przypominają nam, że „zaobserwowaliśmy eskalację konfliktów, w których wiele stron staje przeciwko sobie, w tym rząd centralny kontra samorząd, młodzi kontra starzy, bogaci kontra biedni, ludzie kolorowi kontra biali i zdrowie priorytety a gospodarka.” Uzasadnianie twierdzenia naukowego takimi społecznie naładowanymi względami jest znowu nauką partyzancką. W zakresie, w jakim twierdzenia naukowe są poparte względami politycznymi, nie są one bardziej uzasadnione niż twierdzenia czysto polityczne.


Jeśli naukowcy oczekują, że ich wypowiedzi będą godne zaufania, sami muszą być godni zaufania w ich składaniu. Lepiej być skrupulatnie szczerym, zanim poprosi się ludzi, aby poddali się własnemu osądowi i po prostu uwierzyli w to, co im się mówi. Naukowcy powinni szczególnie uważać, aby nie przedstawiać błędnie osądów politycznych lub politycznych jako naukowych. Muszą też energicznie i głośno protestować, gdy inni wpływowi ludzie twierdzą, że przemawiają w imieniu nauki, fałszywie ją przedstawiając.

Dr Fauci przyznał, że jako pierwszy stwierdził, że maski są nieskuteczne po części dlatego, że brakuje masek i chciał je zachować dla pracowników medycznych, którzy ich najbardziej potrzebowali. Wydaje się, że nie zastanowił się: kiedy zaciemnia prawdę z powodów politycznych, dlaczego rozsądni ludzie nie mieliby zakładać, że jego inne stwierdzenia są oparte na względach politycznych, a nie na nauce?

Być może najwyraźniejszym znakiem, że naukowiec lub ktokolwiek inny fałszywie przedstawia naukę, jest pomylenie nauki z twierdzeniami politycznymi lub społecznymi, które, jak się uważa, implikują. To właśnie zrobili darwiniści społeczni i sowieccy materialiści dialektyczni. Takie twierdzenia nigdy nie są naukowe. Są wyraźnym znakiem pseudonauki. Należy argumentować za lub przeciw społecznym lub politycznym implikacjom odkrycia naukowego w taki sam sposób, jak w przypadku wszelkich idei społecznych lub politycznych.

Kiedy prezydent Biden lub polityk z dowolnej części politycznego spektrum twierdzi, że „podąża tylko za nauką”, można być pewnym, że tak nie jest. Czy powinniśmy zamknąć? Blokady, jak każda inna polisa, wiążą się zarówno z kosztami, jak i korzyściami. Jak je ważymy? Nie przez epidemiologię, która nie ma nic do powiedzenia na temat kosztów ponoszonych przez dzieci, małe firmy, artystów scenicznych i ogólnie ludzką radość. Nauka może wpływać na decyzje polityczne, ale niezależnie od tego, jaki osąd się wyda, nie może być całkowicie oparta na nauce.

Kiedy rozsądni ludzie przestaną ufać nauce w jednym przypadku, jak można ich przekonać w innym? Pod koniec Związku Radzieckiego prawie nikt nie ufał oświadczeniom rządu na temat klęsk żywiołowych lub katastrof spowodowanych przez człowieka, takich jak Czarnobyl. Jak poradzimy sobie z kolejnym kryzysem, w którym naukowe zrozumienie ma coś do zaoferowania, skoro wiadomo, że naukowcy opierają swoje oświadczenia na preferencjach politycznych? To część kosztów oskarżeń naukowców z Lancet i braku szczerości dr Fauci.


Większe zagrożenie dla publicznego zaufania do nauki pochodzi nie od ludzi niewykształconych, ale od polityków i dziennikarzy, którzy twierdzą, że przemawiają w imieniu nauki. Co więcej, pochodzi od samych naukowców, albo z powodu tego, co mówią publicznie w imię nauki, albo z powodu nieumiejętności naprawienia błędnej interpretacji innych.

Pan Morson jest profesorem języków i literatury słowiańskiej na Northwestern University oraz współautorem książki „Minds Wide Shut: How the New Fundamentalisms Divide Us”.




0 wyświetleń0 komentarzy

Comments


bottom of page