„Państwo terapeutyczne pochłania wszystko, co ludzkie, z pozornie racjonalnego powodu, że poza dziedziną zdrowia i medycyny nie ma niczego. Dawniej ludzie żarliwie wyznawali totalitaryzm. Dziś spieszą, by wielbić państwo terapeutyczne. A gdy odkryją, że państwo terapeutyczne chce ich tyranizować, a nie leczyć, będzie już za późno”.
Znaleźliśmy się w niezwykle newralgicznym z punktu widzenia rozwoju społeczeństwa punkcie, powielamy błędy przyszłości powoli dryfując w kierunku, który już raz wyznaczył Hitler i naziści. „Szacunek nazistowskiej etyki zdrowia publicznego dla zdrowia większości (tj. Aryjczyków) i zwierząt ilustruje połączenie umiłowania dla farmakokracji i praw zwierząt z pogardą dla praw człowieka i życia ludzi niedoskonałych”. Jeśli jako ludzi niedoskonałych będziemy pojmować nie jak naziści Żydów a jak obecnie dzieci nienarodzone, to mentalnie nowoczesnym społeczeństwom Zachodu naprawdę już niewiele brakuje do ponownego wkroczenia na drogę ku etycznej, moralnej i demograficznej zagładzie.
W lutym 2007 roku w czasopiśmie Laissez Faire ukazał się proroczy artykuł pod tytułem „Państwo terapeutyczne. Tyrania farmakokracji”. Autorem eseju jest Thomas Szasz profesor psychiatrii.
Sednem pracy jest państwo jako aparat przymusu i medycyna jako jego ramię działania. Muszę przyznać, że czytając artykuł przez pryzmat obecnych wydarzeń ukazuje się niezwykle trafne przewidzenie przez autora nadchodzących wydarzeń.
Zdaniem autora „kwintesencją nowoczesnego państwa jest zagwarantowana mu przez prawo wyłączność na użycie siły”. Jednak aby państwo mogło użyć siły musi znaleźć odpowiednie uzasadnienie. Idealnym uzasadnieniem jest nadrzędność dobra większej lub mniejszej grupy. „Wyłaniają się z tego trzy podobne ideologie legitymizacji: teokracja (wola Boża), demokracja (przyzwolenie rządzonych) i socjalizm (równość ekonomiczna, „sprawiedliwość społeczna”). Szasz wyróżnia jednak jeszcze jedną, nową ideologię legitymizacji użycia siły przez państwo: „Choć możemy być tego nieświadomi, jesteśmy świadkami narodzin Państwa Terapeutycznego”. Jest to bardzo niebezpieczna sytuacja.
Już George Washington ostrzegał, że „rząd nie opiera się na racjonalności, ani na przekonywaniu. Jest siłą. Tak jak ogień, rząd to niebezpieczny sługa i budzący grozę władca”. Naturalną wobec tego sprawą jest iż, wraz z rozszerzaniem się uprawnień rządu kurczy się przestrzeń wolności osobistej.
Profesor zadaje bardzo istotne pytanie: „Co należy się zatem państwu, a co jednostce? Historia Zachodu może być postrzegana jako historia rozszerzania się wolności, podczas której żywo rozważa się temat wyznaczenia granicy między obowiązkiem państwa do bronienia interesów społeczności, a jego powinnością do chronienia wolności osobistej. Nawykli do stwierdzeń takich jak „wolność wyznania”, „wolność słowa” i „wolny rynek” wiemy, że każde z nich odnosi się do sfery ludzkiej działalności wolnej od państwowego przymusu. Czy w podobny sposób powinniśmy posiadać „wolność do chorowania”, „wolność do naumyślnego zachorowania”, „wolność do leczenia się”, „wolność do otrzymania opieki medycznej”?
Pojawia się w tym miejscu kolejny problem gdzie znajduje się granica pomiędzy dobrem społeczności a zdrowiem jednostki. Granicę tą wyznacza rozróżnienie pomiędzy zdrowiem publicznym i indywidualnym. „Istotą zdrowia publicznego nie jest leczenie jednostek, lecz utrzymywanie społeczeństwa w zdrowiu i uniemożliwianie jednostkom robienie rzeczy, które zagrażają innym” Zatem utrzymywanie i promowanie zdrowia publicznego często wymaga stosowania przymusu, podczas gdy zachowywanie i promowanie zdrowia jednostki wymaga wolności i odpowiedzialności. Jak widać są to ideowo rozbieżne pojęcia.
Ideę i posłannictwo lekarza jako przewodnika panującego króla, sformułował Rudolf Virchow (1821-1902), ojciec współczesnej patologii. Sugerował, że „gdy medycyna zostanie ustanowiona antropologią (…), lekarz i fizjolog zostaną wliczeni w poczet mężów stanu, którzy wspierają społeczną strukturę”. „Virchow był politycznie naiwny: myślał, że przyszły lekarz będzie solidnym naukowcem i rozsądnym przywódcą, a nie – jak to ma miejsce – biurokratycznym pochlebcą i zupełnym ignorantem w dziedzinie nauk medycznych. Ponadto, jeśli zadaniem lekarza ma być wspieranie struktury społecznej, prawdopodobnie nie powinien pomagać osobie zwanej „pacjentem”, lecz krzywdzić ją. Wiemy, że twierdzenie, iż praktyka medyczna jest nauką, nie może być prawdziwe. Niemniej wydaje się ono bardzo atrakcyjne i wiarygodne. Wszystko, co musimy zrobić, by rozwiązywać ludzkie problemy, to nazwać je objawami choroby, a w mgnieniu oka staną się dolegliwościami, których można się pozbyć sposobami medycznymi”.
„Choroby zakaźne jako pierwsze zostały zrozumiane i podbite przez naukową medycynę. Ponieważ odpowiedź układu odpornościowego na patogenne mikroorganizmy przedstawia się jako analogię do narodu broniącego się przed najeźdźcą, postrzeganie choroby i leczenia zostało utożsamione z metaforą wojny. Gdy mówimy o mikrobach „atakujących” ciało, o antybiotykach jako magicznych „pociskach”, o lekarzach „walczących” z chorobą itd., przekazujemy wyobrażenie, zgodnie z którym doktor jest żołnierzem broniącym ojczyzny przez obcymi najeźdźcami. Jednakże, gdy mówimy o wojnie z narkotykami lub z chorobami umysłowymi, używamy metafor, które przedstawiają państwo jako ordynatora oddziału, używającego lekarzy jako żołnierzy, którzy mają chronić ludzi przed nimi samymi. W pierwszym przypadku mówimy o lekarzach pomagających ludziom wyleczyć się z chorób, w drugim – o lekarzach zabraniających ludziom robić to, co chcą robić”.
Szczególnie prorocze okazały się słowa profesora: „wojenna przenośnia przypisuje pacjentowi rolę obcego patogenu zagrażającego gospodarzowi (społeczeństwu). Uniemożliwia nam to zrozumienie problemu błędnie rozpoznanego jako choroba: przekonuje się rodzinę pacjenta, społeczeństwo, a czasem i samego pacjenta, że jest on jak patogen, tym samym uzasadniając jego przymusowe leczenie”.
„Dopiero po stuleciach strasznych wojen ludzie zaczęli rozumieć, że, skoro państwo jest, par excellence, narzędziem przemocy, a kościół powinien być, par excellence, narzędziem braku przemocy, to oba te twory winny wziąć rozwód, albo przynajmniej być w prawnej separacji. Medycyna i państwo również powinny wziąć rozwód, a prawo do zatrzymania obywatela (jako potencjalnego pacjenta) winno być przyznane samemu obywatelowi, podczas gdy zinstytucjonalizowanej medycynie należałoby się tylko prawo do odwiedzin. Jednakże nie postrzegamy związku medycyny z państwem w taki sam sposób, jak kościoła z państwem. Ta zależność uzasadnia stosowanie pewnych środków zdrowia publicznego jako prawnych narzędzi przymusu wywieranego przez państwo. Niemniej jednak rozumowanie takie nie usprawiedliwia państwowego przymusu jako moralnie uzasadnionego sposobu chronienia ludzi przed nimi samymi. Państwowy aparat przymusu powinien być oddzielony od medycznego leczenia chorób. Owo rozdzielenie medycyny i państwa jest konieczne dla chronienia oraz sprzyjania osobistej wolności, odpowiedzialności i godności.
Zrozumienie obecnego problemu wymaga zrozumienia rozrostu amerykańskiego państwa, szczególnie od czasów Roosevelta. Stany Zjednoczone stały się złożonym, biurokratycznym, regulującym państwem dobrobytu – stan osiągnięty dzięki starej, sprawdzonej taktyce politycznej, polegającej na ogłaszaniu stanu narodowego zagrożenia, który wymaga mobilizacji wszystkich „zasobów ludzkich” państwa. „Każda zbiorowa rewolucja”, przestrzegał Herbert Hoover (1874-1964), „dosiada trojańskiego konia «Stanu Zagrożenia». Tej taktyki używali Lenin, Hitler i Mussolini. (…) Owa technika stwarzania stanu zagrożenia jest najważniejszym osiągnięciem, do którego dąży demagogia”. George Jacques Danton (1759-1794) obwieścił: „Wszystko należy do ojczyzny, gdy ojczyzna jest w potrzebie”. Dwa lata później do ojczyzny należała jego głowa. Robert Higgs twierdzi, że ekspansja rządu napędzana jest pojawieniem się kryzysu, do którego zażegnania przystępuje sam rząd. Po ustąpieniu kryzysu nowa funkcja rządu pozostaje, nawarstwiając biurokrację na biurokracji. Choć Higgs do wspomnianych kryzysów nie zalicza stanów zagrożenia zdrowia, znajdują się w czołówce tej listy. Zgodnie z obserwacjami ekonomisty Roberta J. Samuelsona, że rząd „paradoksalnie powiększa się, ponieważ myślimy, że się kurczy”. Ten zadziwiający wynik jest tylko jednym ze skutków upolitycznienia medycyny i medykalizacji polityki.
Wyznaczenie granicy między tym, co prywatne, a tym, co publiczne w przypadku choroby wymaga dokładnego rozważenia wielu kwestii. W pierwszej chwili możemy stwierdzić, że mamy „prawo do bycia chorymi” – jako przejaw prawa do bycia pozostawionymi samym sobie – pod warunkiem, że nasza choroba nie szkodzi bezpośrednio innym. To, co stanowi zagrożenie dla ogółu, częściowo zależy od tego, co ludzie postrzegają jako ryzyko – a postrzeganie owo silniej kształtuje subiektywny osąd niż prawdopodobieństwo statystyczne – częściowo zaś od tego, czy ludzie uważają, że kontrolują dane ryzyko. Bez względu na statystykę, ludzie nie przejmują się zbytnio ryzykiem, które w ich mniemaniu kontrolują. Poza tym choroba jednostki stanowi zupełnie różny problem dla pacjentów, lekarzy i polityków niż choroba populacji. Środki przywracające zdrowie jednostce przynoszą korzyści jednostce, ale mogą pomóc bądź zaszkodzić społeczności. Z drugiej strony środki zdrowia publicznego mogą pomóc lub zaszkodzić jednostce. W swoim artykule „Chore jednostki i chore populacje” epidemiolog Geoffrey Rose zauważa, że „ze środka zapobiegawczego, przynoszącego dużo korzyści populacji, bardzo mało korzysta każda jednostka.
Idea, zgodnie z którą państwo ma obowiązek chronić ludzi przed nimi samymi stanowi nieodłączną część autorytarnego religijno-paternalistycznego poglądu na życie – obecnie popieranego również przez wielu ateistów. Gdy tylko ludzie zgodzą się, że odnaleźli jedynego i prawdziwego Boga – albo Dobro – dochodzą do wniosku, że muszą chronić członków grupy oraz obcych przed pokusą czczenia fałszywych bożków – albo dóbr. Postoświeceniowa odmiana tego poglądu wyrosła z ześwieczczenia Boga i medykalizacji Dobra. Gdy tylko ludzie odnajdą jedyną i prawdziwą Ratio, muszą chronić innych przed pokusą czczenia Irratio – tj. szaleństwa. Zachodni indywidualizm był źle przygotowany do obrony praw jednostki w obliczu problemu „szaleństwa”: nowożytny człowiek nie ma więcej prawa do bycia szalonym niż człowiek średniowiecza do bycia heretykiem. Rzecz sprowadza się do postrzegania jednostki albo jako osoby prywatnej, albo jako własności publicznej: ta pierwsza nie jest związana ze społecznością obowiązkiem bycia zdrowym; jednak ta druga – tak. Gdy opieka medyczna jest dostarczana przez państwo, zarówno lekarze jak i pacjenci przestają być osobami prywatnymi i zrzekają się posiadania praw do rzeczy nieleżących w interesie państwa. Historia uczy, że powinniśmy zachować ostrożność w wielbieniu zawodowych ochroniarzy jako naszych opiekunów: często dopuszczają się nadużyć, stosują przymus i szkodzą swoim klientom oraz robią wszystko, by skrajnie uzależnić ich od prześladowców.
Przymus w przebraniu leczenia stanowi kolebkę medycyny politycznej. Na długo przed dojściem nazistów do władzy lekarze-eugenicy zalecali zabijanie pewnych chorych lub upośledzonych, jako formę leczenia zarówno pacjenta jak i społeczeństwa. Co przeradza przymus w terapię? Zdiagnozowanie stanu podmiotu jako „choroby”, nazwanie interwencji narzuconej ofierze „leczeniem” oraz uznanie tych określeń przez sędziów i prawodawców jako „choroby” i „leczenie”. Farmakokrata po prostu przeczy istnieniu różnic między opieką medyczną, której pacjent szuka, a tą, która jest mu narzucana przeciw jego woli – farmakokrata nazywa przemoc dobroczynnością. Według prawa karnego różnica między pozbawieniem kogoś życia a ograniczeniem jego wolności jest różnicą ilościową, a nie jakościową. Historia prześladowań uczy tej lekcji dużo dramatyczniej. Jednak etycy medyczni i psychiatrzy ignorują te przesłanki, wielbiąc medyczne pozbawienie wolności, jeśli tylko nazywa się „hospitalizajcą”, „poradnią ambulatoryjną”, „leczeniem uzależnień” itd. Wielu z nich popiera nawet odebranie życia, pod warunkiem nazwania tego „samobójstwem z pomocą lekarza” czy „eutanazją”. Leczenie dobrowolne jest leczeniem tylko wtedy, gdy pacjent jest naprawdę chory, niezależnie od tego, czy jest skuteczne, czy też przynosi więcej szkód niż korzyści. Leczenie niedobrowolne jest przemocą, nawet jeśli wyleczy się pacjenta.
Gdy farmakokrata rozmyśla nad chorobą, myśli wyłącznie o jej wyleczeniu. Ponieważ zaś uważa wynikający z dobrych intencji przymus za leczenie, znajduje chorobę tam, gdzie jego pacjent/ofiara dostrzega tylko zachowania, które farmakokrata chce zmienić lub za które chce ukarać. Nazistowska farmakokracja opierała się na przekonaniu, że Żydzi byli rakiem na ciele politycznym Rzeszy, który musiał być usunięty za wszelką cenę. Najwyraźniej daremnie przestrzegał Daniel Defoe (1660-1731): „Spośród wszelkich zaraz, którymi przeklęto ludzkość, najgorszą jest Kościelna tyrania”. Świeckość może uchronić nas przed teologiczną tyranią, lecz nie przed niebezpieczeństwami tyranii terapeutycznej. Wybieranie przywódcy narodu większością głosów może nas chronić przed rządami arystokracji, jednak nie uchroni nas przed rządami farmakokracji.
Przez wieki Kościół zajmował się biedą i chorobami, szczególnie tymi, które nękały ubogich. W dzisiejszych czasach państwo przejęło obie funkcje tak skutecznie, że od II wojny światowej leczenie chorób jest postrzegane jako obowiązek państwa wobec jego obywateli. W Związku Radzieckim uspołecznienie gospodarki doprowadziło do powszechnego niezadowolenia ekonomicznego. W Zachodnich demokracjach uspołecznienie medycyny prowadzi dziś do podobnego powszechnego niezadowolenia opieką zdrowotną, tak wśród pacjentów, jak i lekarzy. Ponieważ cele państwa jako producenta dóbr – dostarczyciela usług medycznych – różnią się do celów obywateli jako konsumentów – tj. pacjentów – wynik nie powinien zaskakiwać.
Hitler wiedział, że bezpośrednie przejęcie własności prywatnej wywoła silny opór emocjonalny i polityczny. Jednym z sekretów jego dojścia do władzy było przedstawienie ruchu narodowosocjalistycznego jako przeciwnego takiemu działaniu, przeciwnego samemu komunizmowi. Jak zauważa Robert Proctor, Hitler rozumiał, że nie było potrzeby „nacjonalizowania przemysłu, skoro można znacjonalizować ludzi”. Chciałbym podkreślić, że uważam prawicowy nazizm i lewicowy komunizm nie za przeciwstawne systemy polityczne, lecz za dwie spokrewnione formy socjalizmu: pierwszy jest brunatny i narodowy, drugi – czerwony i międzynarodowy. Obie grupy socjalistów bardzo sprawnie umniejszyły autonomię jednostki i zniszczyły jej moralność. Od samego początku swojej politycznej kariery walka Hitlera z „wrogami stanu” opierała się na retoryce medycznej. W 1934 grzmiał, przemawiając w Reichstagu: „Wydałem rozkaz (…), by wypalono do żywego mięsa wrzody wewnętrznych trucicieli naszego dobrobytu”. Politycy narodowosocjalistyczni oraz całe Niemcy nauczyły się myśleć i mówić w tych kategoriach. Werner Best, deputowany Reinharda Heydricha, oświadczył, że zadanie policji polegało na „wykorzenieniu wszystkich objawów choroby oraz zniszczenie zarazków, grożących politycznemu zdrowiu narodu. (…) [Poza Żydami] większość [zarazków] stanowiły słabe, nielubiane grupy z marginesu, jak Cyganie, homoseksualiści, żebracy, antyspołeczni, leniwi i recydywiści”. Mimo przedstawionych dowodów, polityczne implikacje terapeutycznego charakteru nazizmu i medyczne metafory, używane w dzisiejszych demokracjach są niedoceniane, lub – co częstsze – niedostrzegane. Ów temat jest delikatny nie dlatego, że przedstawia nazistowskich psychiatrów w niekorzystnym świetle. Ich działalność określono po prostu „nadużyciem psychiatrii”. Temat jest delikatny raczej dlatego, że uwidacznia uderzające podobieństwa między farmakokratyczną kontrolą w nazistowskich Niemczech i tą w Stanach Zjednoczonych, określaną eufemistycznie „wolnym rynkiem”.
Najważniejszą pracą o farmakokracji w nazistowskich Niemczech jest Zdrowie, rasa i niemiecka polityka między zjednoczeniem a nazizmem. 1870-1945 autorstwa Paula Weindlinga, wykładowcy Instytutu Historii Medycyny Wellcome w Londynie. W przeciwieństwie do wielu badaczy Holokaustu, Weindling nie unika dostrzeżenia podobieństw między medykalizacją polityki a upolitycznieniem zdrowia, zarówno w nazistowskich Niemczech, jak na Zachodzie. Pisze: „Naukowo wyedukowani eksperci określali politykę społeczną i styl życia. Nauka i medycyna dostarczyły alternatywy dla polityki partyjnej przez tworzenie podstaw dla kolektywnej polityki, mającej na celu uleczenie wszystkich problemów społecznych. Lekarskie poczucie odpowiedzialności wobec chorych uległo osłabieniu wraz z pojawieniem się świadomości kosztów biedy i choroby. Medycyna przekształciła się z wolnego zawodu w wykonywanie obowiązków urzędników państwowych nie dla dobra jednostkowego pacjenta, lecz społeczeństwa i przyszłych pokoleń. Lekarze stali się częścią rosnącego aparatu państwa. Biorąc pod uwagę związek między zdrowiem i państwem, główny cel Hitlera był taki sam jak Platona, Arystotelesa i nowoczesnych fanatyków zdrowia publicznego: usunąć granicę między zdrowiem prywatnym i publicznym. Poniżej znajduje się kilka najwyraźniejszych przykładów: - Twoje ciało należy do Führera! Masz obowiązek być zdrowy! Jedzenie nie jest sprawą prywatną! (s - Mamy obowiązek, by w razie konieczności umrzeć za Ojczyznę; dlaczego nie powinniśmy mieć również obowiązku być zdrowymi? Czyż Führer nie dość wyraźnie tego zażądał?
Hitler i jego przyboczni byli fanatykami zdrowia, ogarniętymi obsesją czystości i zabijania „robaków”, do których zaliczali się ludzie niepożądani: szczególnie Żydzi, Cyganie, homoseksualiści i chorzy umysłowo. Hitler nie pił alkoholu, nie palił i był wegetarianinem. Przejęty chorobami i dobrem zwierząt, nie mógł „znieść zabijania zwierząt na pokarm dla ludzi”. Gdy Hitler został kanclerzem, marszałek Rzeszy Hermann Goering ogłosił koniec „niebywałych tortur i cierpienia zwierząt poświęcanych w eksperymentach”. Medycznym masowym mordom na pacjentach psychiatrycznych towarzyszyło wprowadzenie całkowitego zakazu wiwisekcji, którą ogłoszono najistotniejszym przestępstwem. Szacunek nazistowskiej etyki zdrowia publicznego dla zdrowia większości (tj. Aryjczyków) i zwierząt (poza „robakami”) ilustruje połączenie umiłowania dla farmakokracji i praw zwierząt z pogardą dla praw człowieka i życia ludzi niedoskonałych.
Opieramy się na fałszywej przesłance myśląc, że jeśli X jest „wiodącą przyczyną” zgonów, to X jest chorobą i problemem dla zdrowia publicznego, a prewencja i leczenie X uzasadnia rozległe ograniczenie wolności jednostki. Oczywiście wiodącą przyczyną zgonów jest bycie żywym. W ten sposób państwo terapeutyczne pochłania wszystko, co ludzkie, z pozornie racjonalnego powodu, że poza dziedziną zdrowia i medycyny nie ma niczego. Zupełnie tak samo państwo teologiczne pochłonęło wszystko, co ludzkie, opierając się na całkowicie racjonalnej przesłance, że poza Bogiem i religią nie ma niczego. Dawniej ludzie żarliwie wyznawali totalitaryzm. Dziś spieszą, by wielbić państwo terapeutyczne. A gdy odkryją, że państwo terapeutyczne chce ich tyranizować, a nie leczyć, będzie już za późno.”
Comments