Disinfo kontra demokracja
Wykorzystywanie oskarżeń o „dezinformację” do tłumienia krytyki naukowej, kierowania mediami i uciszania przeciwników politycznych nie jest częścią systemu operacyjnego wolnego społeczeństwa
W Tablet niedawno ukazał się artykuł Nadine Strossen.
Podejmuje ona powszechnie w tzw państwach demokratycznych uprawiany od dwóch lat proceder, wykorzystywania władzy w celu wprowadzania cenzury naukowców i przeciwników politycznych mających odmienne zdanie na temat tzw, walki z covidem. Ogół poglądów niezgodnych z rządowym programem określa się jako "dezinformacja". Rządy próbują wymyśleć różne procedury aby ukarać tych niepokornych i wyeliminować wszelką opozycję do głównego przekazu.
"Termin „dezinformacja” jest powszechnie używany do określenia fałszywej lub wprowadzającej w błąd wypowiedzi, której konstytucyjnie nie można karać właśnie dlatego, że jej potencjalne szkody są pośrednie i spekulacyjne – co Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych nazwał „niezróżnicowanym strachem lub obawą” przed negatywnymi konsekwencjami.
Oczywiście, nawet jeśli szkodliwy potencjał dezinformacji jest bardziej nierozstrzygnięty niż fałszywej mowy, która podlega karze konstytucyjnej, potencjalna szkoda jest nadal realna. Wielu obecnych zwolenników ograniczania dezinformacji podkreśla, że może to wyrządzić poważne szkody, w tym zdrowiu indywidualnemu i publicznemu, a nawet samemu demokratycznemu samorządowi. Jednak rozszerzenie władzy rządu w celu karania takich wypowiedzi spowodowałoby również szkodę, która jest co najmniej tak poważna – w tym dla tych samych wartości zdrowia i demokratycznych rządów.
Negatywny wpływ cenzurowania dezinformacji wynika z jej wrodzonej niejasności i subiektywności. Władze, którym powierzono cenzurę, niezmiennie wymuszają tę plastyczną koncepcję w sposób, który wzmacnia dominujące polityczne i społeczne grupy interesu oraz stawia w niekorzystnej sytuacji mniejszości i perspektywy. Tę przewidywalną dynamikę ilustrują niedawne doświadczenia w wielu innych krajach, od Rosji po RPA, a także w Stanach Zjednoczonych, zanim Sąd Najwyższy narzucił surowe ograniczenia w karaniu za fałszywe wypowiedzi.
Podczas gdy odpowiednia analiza prawna koncentruje się na rządowej cenzurze dezinformacji, wiele z tych samych obaw dotyczy również cenzury stosowanej przez dominujące firmy technologiczne. Chociaż te podmioty sektora prywatnego zwykle nie są ograniczane przez Pierwszą Poprawkę, ich ogromna władza i wpływ na dyskurs publiczny oznacza, że ich ograniczenia dotyczące dezinformacji mają negatywne konsekwencje podobne do ograniczeń rządowych. Co więcej, w ostatnich miesiącach coraz więcej dowodów sugeruje, że ograniczenia treści na dominujących platformach dotyczące dezinformacji (i innych kontrowersyjnych wypowiedzi) mogły być wystarczająco wywołane przez urzędników państwowych lub skoordynowane z nimi, że powinniśmy poważnie rozważyć traktowanie takich ograniczeń jako równoznacznych z działaniami rządu, a zatem z zastrzeżeniem ograniczeń wynikających z Pierwszej Poprawki.
Argumenty za ograniczeniem dezinformacji konsekwentnie koncentrują się na szkodzie, jaką taka mowa może potencjalnie wyrządzić, bez analizowania innych kwestii, które należy rozważyć przed stwierdzeniem, że cenzura jest uzasadniona. Po pierwsze, należy podkreślić ważny fakt wspomniany powyżej: Szkodliwy potencjał dezinformacji – w przeciwieństwie do konstytucyjnie karalnych form fałszywej mowy – ma charakter pośredni i spekulacyjny. Podczas gdy stara rymowanka jest błędna, twierdząc, że „słowa nigdy mnie nie skrzywdzą”, równie nieprawdą jest, że „słowa zawsze będą mnie ranić." Wpływ mowy na pojedynczy ludzki umysł, nie mówiąc już o całej społeczności lub społeczeństwie, wynika ze złożonej interakcji wielu czynników, a zatem nie można go z całą pewnością przewidzieć, ani nawet jasno ocenić po fakcie. Ponieważ nigdy nie możemy całkowicie wyeliminować podaży dezinformacji, najskuteczniejszą reakcją jest ograniczenie popytu na nią.
Nawet gdybyśmy przyjęli czysto hipotetyczne założenie, że pewna dezinformacja ma istotny negatywny wpływ na równowagę, nadal nie wynikałoby z tego, że rząd powinien ją ograniczać. Logicznie rzecz biorąc, ograniczenia można uzasadnić tylko analizując trzy dodatkowe pytania:
(1) Czy ograniczenie istotnie zmniejsza powszechność takiej mowy lub jej potencjalny negatywny wpływ?
(2) Czy ograniczenie ma jakiekolwiek negatywne konsekwencje (w tym niezamierzone), takie jak zwiększenie rozpowszechnienia lub potencjalnego negatywnego wpływu mowy docelowej lub tłumienie innej mowy, co do której nawet zwolennicy cenzury zgadzają się, że powinna być chroniona?
(3) Czy istnieją inne kroki, które moglibyśmy podjąć w celu zmniejszenia rozpowszechnienia lub potencjalnego negatywnego wpływu mowy docelowej, które byłyby co najmniej tak samo skuteczne, ale nie pociągałyby za sobą tylu negatywnych konsekwencji?
Ta dodatkowa linia pytań jest bardzo istotna. Równie dobrze moglibyśmy chcieć zrezygnować z niektórych praw do wolności słowa na rzecz realizacji innego ważnego celu – takiego jak, w przypadku dezinformacji, zachowanie naszej demokratycznej formy rządów. Ale nie powinniśmy skłaniać się do rezygnacji z wolności słowa, jeśli poświęcenie nie przyniesie pożądanego skutku, lub, co gorsza, jeśli faktycznie pogorszy problem – w tym przypadku, podważając demokrację. Rzeczywiście, rządowe kary za dezinformację są fundamentalnie sprzeczne z demokracją. W uzasadnieniu Sądu Najwyższego w wyroku United States v. Alvarez(2012), który obalił prawo federalne kryminalizujące niektóre fałszywe oświadczenia usłyszeliśmy: „Nasza tradycja konstytucyjna sprzeciwia się idei, że potrzebujemy Ministerstwa Prawdy Oceanii”.
Jak pokazują obecne debaty, ceniona prawda jednej osoby jest pogardzaną „fałszywą wiadomością” innej. Mowa, którą krytycy starają się stłumić jako dezinformację, prawie nigdy nie składa się wyłącznie z obiektywnie weryfikowalnych faktów, ale obejmuje również subiektywne kwestie interpretacji i analizy. Przecież mówcy, którzy umyślnie lub lekkomyślnie wypowiadają fałszywe stwierdzenia dotyczące faktów, które bezpośrednio powodują konkretną szkodę, mogą być ukarani konstytucyjnie na mocy istniejących przepisów, takich jak te, które zakazują oszustwa, zniesławienia i krzywoprzysięstwa. W przeciwieństwie do tego, nasz system prawny skrupulatnie unika karania stwierdzeń, które wykraczają poza proste fakty i zawierają kwestie interpretacji lub opinii.
Jak Sąd Najwyższy ogłosił w Gertz v. Robert Welch, Inc.(1974): „W ramach Pierwszej Poprawki nie ma czegoś takiego jak fałszywa idea. Jakkolwiek zgubna może się wydawać opinia, jej korekta zależy nie od sumienia sędziów i ławy przysięgłych, ale od konkurencji innych pomysłów”.
Podczas gdy niektórzy mogą zjeżyć się na myśl, że rządowi nie wolno uciszać „fałszywych pomysłów”, z pewnością alternatywa jest znacznie gorsza. Gdyby rządowi pozwolono określić, które idee należy uznać za „fałszywe”, a zatem karalne, wszelkie idee odbiegające od panującej ortodoksji – w tym te krytykujące politykę rządu – byłyby zagrożone. Taki kurs nie mógłby być bardziej wrogi dla najbardziej podstawowych zasad, które kierują naszą demokratyczną republiką. Jak wymownie stwierdził Sąd Najwyższy w swojej przełomowej decyzji z 1943 r. w sprawie West Virginia Board of Education przeciwko Barnette : „Jeśli w naszej konstytucyjnej konstelacji jest jakaś stała gwiazda, to znaczy, że żaden urzędnik, wysoki lub małostkowy, nie może określić tego, co powinno być ortodoksyjne w polityka, nacjonalizm, religia lub inne kwestie opiniotwórcze…”
Dopóki Sąd Najwyższy nie ograniczył koncepcji zniesławienia w przełomowym orzeczeniu z 1964 r. w sprawie New York Times przeciwko Sullivanowi , urzędnicy z Południa systematycznie prześladowali liderów i organizacje praw obywatelskich, a także media krajowe, które ich relacjonowały, za nawet niewielkie przeinaczenia faktów. Urzędnicy ci prowadzili wiele procesów sądowych o zniesławienie, których konkretnym celem było wymierzenie straszliwie wysokich wyroków odszkodowawczych w celu zdławienia zarówno samych obrońców praw obywatelskich, jak i krajowych mediów, które rozpowszechniały informacje o ich wysiłkach w całym kraju. Bez tej krajowej publiczności i wynikającego z tego politycznego i finansowego wsparcia dla ruchu praw obywatelskich, prawdopodobnie by upadła; o to właśnie chodziło w strategii procesu o zniesławienie. Krótko mówiąc, pre-Ustawy o zniesławieniu Sullivana , które dawały rządowi nadmierną swobodę w karaniu dezinformacji, były, jak można się spodziewać, bronią przeciwko krytykom rządu.
Do dziś zwolennicy sprawiedliwości rasowej, w tym zwolennicy ruchu Black Lives Matter, postrzegali swoje własne wypowiedzi atakowane – a nawet tłumione w mediach społecznościowych – jako dezinformację. Na przykład w artykule z 25 maja 2021 r. w National Public Radio cytowano Mike'a Gonzaleza, starszego członka Heritage Foundation, który stwierdził: „Uważam, że Black Lives Matter jest jednym z największych źródeł dezinformacji… Manipulowali wykozrystując dobry charakter wielu ludzi.” W artykule cytowano także Gonzalesa, Rudolpha Giulianiego i innych krytyków BLM, którzy zarzucali, że ruch fałszywie przedstawia się jako grupa sprawiedliwości rasowej, podczas gdy jego rzeczywistym celem jest „posuwanie naprzód marksistowskiej agendy”. Podczas gdy artykuł NPR cytował krytyków oskarżających BLM o rozpowszechnianie dezinformacji, cytowano również przywódców BLM, którzy zwrócili ten sam zarzut.
Nieuniknione problemy z cenzurowaniem dezinformacji, jak można było przewidzieć, były plagą ostatnich przepisów, w tym tych reklamowanych jako ograniczające dezinformację związaną z pandemią w celu ochrony zdrowia publicznego. Jak donosił The Economist w lutym 2021 r., „cenzuralne rządy nadużywają przepisów dotyczących fałszywych wiadomości”, powołując się na pandemię jako „pretekst do kneblowania reporterów” i ucisza krytyków polityki z czasów pandemii. W lutym 2020 r. Amnesty International zauważyła, że singapurska ustawa z 2019 r. przeciwko „kłamstwu i manipulacji w Internecie” była „wielokrotnie wykorzystywana do atakowania krytyków i przeciwników politycznych”. Rząd Singapuru nie mógł temu zaprzeczyć, ale zamiast tego twierdził, że konsekwentne egzekwowanie prawa wobec członków partii opozycyjnej było „zbiegiem okoliczności”. Wręcz przeciwnie, te wzorynieuchronnie wynikają z ograniczeń tak niejasnej, szerokiej kategorii mowy, nawet w ustrojach demokratycznych.
Właśnie dlatego Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich wniosła pozew 2020 r., w którym zakwestionowała przepisy dotyczące dezinformacji, które niedawno uchwalił rząd Portoryko, w rzekomym celu ochrony zdrowia i bezpieczeństwa publicznego. Jedno z takich przepisów czyni przestępstwem dzielenie się „fałszywymi informacjami” na temat stanu zagrożenia po pandemii rządu i nakazów godziny policyjnej w celu wywołania „zamieszania, paniki lub publicznej histerii”. Wkrótce po wejściu w życie ustawy rząd Portorykański oskarżył znanego duchownego o rzekome rozpowszechnianie fałszywych informacji na WhatsApp o rzekomym nakazie wykonawczym o zamknięciu wszystkich firm. Faktycznie, już niedługo później gubernator wydał taki rozkaz.
Nawet poza przemówieniem, które bezpośrednio tłumią przepisy dotyczące dezinformacji, przepisy te tłumią również niezliczone ilości ważnych wypowiedzi, w tym informacje o pandemii, która może dosłownie być kwestią życia lub śmierci. Dzieje się tak dlatego, że prawa odstraszają naukowców i innych ekspertów od dostarczania informacji dziennikarzom, a dziennikarze z kolei odstraszają od przekazywania informacji opinii publicznej z obawy przed przekroczeniem – lub oskarżeniem o przekroczenie – niejasnych granic prawa. Skarga ACLU w sprawie Portoryko została złożona w imieniu dwóch wybitnych dziennikarzy śledczych, którzy wyjaśnili że „rozwijanie historii w sprawach o ogromnym znaczeniu społecznym jest często złożone, kontrowersyjne i niejasne”, a zatem „nieumyślne nieścisłości są nieuniknione nawet w najbardziej dokładnie zweryfikowanych reportażach”.
Podczas pandemii byliśmy świadkami ciągłej ewolucji i zmiany poglądów wśród ekspertów i agencji, ponieważ stale gromadzą i analizują dodatkowe dane. Zagrażająca życiu wczorajsza „dezinformacja” może i stała się dzisiejszą ewangelią chroniącą życie. Przypomnijmy, by przytoczyć tylko najbardziej oczywisty przykład, zmieniające się edykty CDC dotyczące noszenia masek.
Z natury subiektywne ograniczenia związane z dezinformacją można łatwo wykorzystać do ukrytych celów, w tym do promowania stronniczych interesów. Rozważmy na przykład niedawne dowody na to, że administracja Bidena wywiera presję na firmy zajmujące się mediami społecznościowymi, aby ograniczały treści, które rzekomo zawierają dezinformację na temat COVID, w świetle zarzutów, że faktyczne obawy mogą dotyczyć polityki przynajmniej w takim samym stopniu, jak zdrowia publicznego. Republikańscy członkowie Kongresu twierdzili, że platformy ograniczyły „konserwatywne” posty w kwestiach związanych z pandemią w odpowiedzi na naciski urzędników administracji, mimo że posty nie zawierały żadnych fałszywych oświadczeń dotyczących faktów i po prostu przedstawiały poglądy, z którymi administracja się nie zgadzała. czy te twierdzenia są zgodne z faktami,
Nieuniknioną manipulację ograniczeń dotyczących dezinformacji dobrze ilustruje niedawne usunięcie przez YouTube filmu za naruszenie jego „polityki dezinformacji medycznej”. Nagranie, które opublikowała nowojorska reprezentantka Nicole Malliotakis, dotyczy konferencji prasowej w sierpniu 2021 r., podczas której ogłosiła pozew kwestionujący „paszport szczepionkowy” burmistrza Nowego Jorku Billa de Blasio jako naruszenie prywatności i nieuzasadnioną ingerencję w sprawy małego biznesu. Chociaż Malliotakis popiera szczepienia, wierzy, że mandat stanowi przesadę rządu – stanowisko, które może w końcu podzielić Sąd Najwyższy. Po tym, jak Malliotakis odwołała się od usunięcia YouTube, firma powiedziała, że „przygląda się jeszcze raz” i ostatecznie przywróciła film, podkreślając w ten sposób nieodłączną elastyczność koncepcji dezinformacji.
Tym bardziej więc należy być podejrzliwym wobec nawet szczerych prób podejmowanych przez władze publiczne i prywatne w celu zapobieżenia szkodom, jakie może wyrządzić dezinformacja. Przypomnijmy, że urzędnicy z Południa opierali swoje pozwy o zniesławienie przeciwko działaczom i dziennikarzom w ruchu na rzecz praw obywatelskich na rozpowszechnianiu nieprawdziwych informacji. W tamtych czasach nauczyliśmy się, że dezinformacja jest nieunikniona w każdej energicznej dyskusji na temat szybko zmieniających się spraw publicznych, a karanie jej przez prawo może jedynie zahamować demokratyczną debatę. Czas ponownie nauczyć się tej lekcji.
Comments