"Przez ostatnie kilkadziesiąt lat dokonał się diaboliczny marsz gejowskiej mafii przez instytucje Kościoła. To marsz podobny do genderowskiego marszu neomarksistów przez instytucje państwowe i społeczne; przez uniwersytety, samorządy, media, teatry, kina i wszystko to, co się wiąże ze współczesną antykulturą.
Homoseksualne mafie i kliki, funkcjonujące w Kościele, to coś znacznie gorszego i groźniejszego niż istnienie pojedynczych kapłanów-gejów, którzy żyją rozwiąźle.
To struktura zła, dysponująca ogromną władzą, wielkimi pieniędzmi, potężnymi wpływami w środowiskach świeckich i duchownych" - ks. Marek Drzewiecki
Biorąc do ręki Sodomę, szczerze powiedziawszy spodziewałem się rzeczowej i faktograficznej rozprawy z tym co sam autor zawarł w tytule czyli z homoseksualizmem w Watykanie. Już na pierwszy rzut oka książka robi wrażenie, dostajemy do ręki ciężką, ponad 700 stronicową cegłę. Dlatego oczekiwałem czegoś na wzór „Zanim nadejdzie” arcybiskupa Vigano, „Rebelii” Jonesa, „Papież dyktator” Colonny albo „Lawendowej Mafii” ks. Oko. To co dostałem jednak w dużej mierze mnie rozczarowało. Ponieważ jestem historykiem i mam doktorat w dziedzinie nauk o kulturze fizycznej najpierw ocenię to z punktu widzenia warsztatu pracy naukowej.
Przede wszystkim autor. Czytając taką książkę należałoby oczekiwać od autora przede wszystkim neutralności. Martel jednak nie jest neutralny nawet w najmniejszym stopniu. Choć ciągle podkreśla swój rzekomo neutralny stosunek do Kościoła to jednak ewidentnie widać, że jest zadeklarowanym wrogiem Kościoła, w pewnej chwili pisząc o tytulaturze dostojników kościelnych mówi wprost, że u nich we Francji ostatnie tytuły spadły razem z głowami podczas rewolucji. Pisze oczywiście bzdury z kilku powodów, przede wszystkim z tego, że po rewolucji we Francji powstało cesarstwo, potem restauracja, następnie ponowne cesarstwo a do dzisiaj jak się widzi arystokratyczny przepych towarzyszący władzy wykonawczej we Francji to wyraźnie widać, że kto jak kto, ale akurat Francuzi są rozmiłowani w tym jak to sam określa zarzucając dostojnikom Kościoła, drama queen. Druga sprawa nawiązywanie do jednej z największych orgii dziczy i barbarzyństwa w historii ludzkości chyba jest trochę nie na miejscu. Podkreślanie co trochę tego, że wrogiem Kościoła nie jest a następnie pisanie w takiej a nie innej konwencji jest jakimś przejawem emocjonalnej schizofrenii. Kolejnym problemem jest to, że autor jest wyrazicielem filozofii gender i ruchów LGBT. Wrócę jeszcze do tego, ale dla niego jedyny dobry człowiek Kościoła to oficjalny, niekryjący się ze swymi skłonnościami gej.
Idąc dalej już na skróty gdybym chciał odpowiedzieć na pytanie, jaki zdaniem Martela powinien być Kościół Katolicki, to krótko mogę powiedzieć, że ma to być Kościół gdzie duchowni są gejami, żyjącymi w oficjalnych związkach z innymi gejami. Krótko.
Martel tak jak inni tzw. lewicujący liberałowie nie chce naprawy Kościoła, nie zależy mu na powrocie do źródeł, on chce z niego zrobić gejowską strukturę i pod tym kątem pisze swoją książkę. Jeżeli coś prowadzi do tworzenia gejowskiego Kościoła jest ok., jeśli ktoś chce powrotu do tradycji to jest mizoginem. Trochę to śmieszne jak niewierzący wróg Kościoła chce określać jego miejsce w społeczeństwie. Mizogin, ulubione pojęcie Martela, w książce jest używane na co drugiej stronie. W sumie nie potrafię tego zrozumieć bo mizogin to chorobliwy wróg kobiet, a książka jest analizą homoseksualizmu w Kościele, więc albo autor nie zna znaczenia sformułowania, o co go nie podejrzewam albo próbuje bazować na niewiedzy czytelników, co oznacza podejrzenie o próbę manipulacji czytelnikami.
Kolejny poważny problem to mimo ciągłego podkreślania o swoich badaniach i opierania się na faktach, brak źródeł. Nie znajdziemy w tej książce jakichś nowych źródeł dotyczących tego zagadnienia. Jedyne prawdziwe źródła to dokumenty, w tym słynna Testimonianza arcybiskupa Vigano, raport o stanie Kościoła sporządzony na polecenie Benedykta XVI, dokumenty Vatileaks oraz ogólnodostępne artykuły prasowe. Reszta tzw. źródeł to wątpliwej wartości wywiady z męskimi dziwkami, byłymi księżmi, obecnymi księżmi ale niepodającymi swych personaliów oraz wywiady z hierarchami, które tak naprawdę nic nam nie mówią. Mało tego autor nagminnie dopuszcza się manipulacji snując rozważania na bazie typowych plotek, rozważania często być może oczerniające daną osobę po czym, krótko stwierdza, że to tylko plotki więc nie można im wierzyć. Takie działanie dla reportera śledczego jest kompletnie nie do przyjęcia.
Ostatni zarzut powiązany zresztą z powyższymi to tok narracji autora. W Kościele mamy wojnę i jest to wojna pomiędzy gejami a gejami. Z tym, że jedni to mizogini, co z tym ma wspólnego uprzedzenie do kobiet nie wiem, ale ten obóz gejów to ci co się wypierają swojego gejostwa czyli ci źli, ci drudzy to ci, którzy oficjalnie się do tego przyznają i dążą do tego aby cały Kościół stał się gejowski, i to są oczywiście ci dobrzy.
I jeszcze jedna rzecz, która tu powinna być omówiona, to problem pedofilii w Kościele, Martel oczywiście go podejmuje ale stara się nie wnikać za bardzo w ten temat, ponieważ problem dotyczy właśnie przede wszystkim homoseksualistów więc mógłby ich postawić w złym świetle. Jeśli Martel już pisze o pedofilii to tylko jako tle dla potępienia tych złych gejów, nie samego kryminalnego zjawiska.
Podsumowując lajtmotiwem tej książki nie jest upadek moralny Kościoła lecz brak jego oficjalnego otwarcia na gejów. Martel chce żeby zmiany doprowadziły do powstania Gejowskiego Kościoła Katolickiego, i wszystko co do tego może doprowadzić jest z natury słuszne i dobre a wszystko co opiera się na tradycji i próbie powrotu do źródeł i naprawie, jest z gruntu złe bo może jedynie zahamować te zmiany. Ewidentnie widać tu ideologię gender i neomarksizm z wyraźnymi wpływami Marcuse i Reicha.
Czytając książkę jeszcze trudno nie zwrócić uwagi na fascynację Martela Pasolinim. Dla niego to jest bohater, moim zdaniem to chory psychicznie dewiant seksualny zamordowany ostatecznie przez męską prostytutkę. Pasolini pojawia się tu i ówdzie podczas narracji snutej przez autora.
Ostatnią rzeczą w sumie męczącą jest ciągłe podkreślanie i nadinterpretacja roli gejów w sztuce i architekturze, przypomina mi to czasy dzieciństwa gdy nawet Twierdzenie Pitagorasa było autorstwa rosyjskiego chłopa, Pieti Gorasa.
To tyle jeśli chodzi o samego autora i jego warsztat.
Nie zmienia to jednak faktu, że Kościół się rzeczywiście wali. O powszechnym homoseksualizmie i homoseksualnej mafii pisał już Vigano, Oko i inni. W Watykanie mamy sieci wpływów, które dzięki powiązaniom homoseksualnym tworzącym się już na poziomie seminariów decydują o awansach i karierach. Do tego mamy ogromne często niekontrolowane pieniądze umożliwiające luksusowe życie hierarchów. Faktem jest, że ogromna nadreprezentacja gejów w Kościele wynika z celibatu, który jest średniowiecznym przeżytkiem a obecnie pozwala na ucieczkę w wygodne życie homoseksualistom chcącym utrzymać swoją orientację w tajemnicy. Również seminaria duchowne, które dla heteroseksualistów są próbą poddania na wyrzeczenie pokus, z tego samego powodu, dla gejów są rajem, ponieważ pozwalają młodym mężczyznom na wspólne niczym nie zmącone towarzystwo innych facetów.
Martel książkę podzielił na cztery części odpowiadające czterem pontyfikatom: Franciszka, Pawła VI, Jana Pawła II oraz Benedykta XVI.
Pierwszą częścią jest Franciszek. Autor zresztą tak jak całe środowisko niewierzącej lewicy z upodobaniem broni Bergoglio. Jest to w sumie o tyle dziwne, że staje w jego obronie przed arcybiskupem Vigano, zarzucającym mu brak działań w celu likwidacji homoseksualnego lobby w Kościele. Vigano przy tym jest jednym z niewielu hierarchów w Kościele, któremu Martel mimo najszczerszych chęci nie jest w stanie nic zarzucić, mało tego nie jest w stanie obarczyć go żadną pikantną plotką. Martela bardzo drażni to, że Vigano „wrzuca do jednego worka księży odpowiedzialnych za przestępstwa seksualne z Bogu ducha winnymi księżmi homoseksualnymi”, co jego zdaniem jest „wytworem naprawdę skomplikowanego umysłu”, może gdyby zadał sobie trochę trudu odkryłby, że to te same osoby, a jeśli chodzi o czyny pedofilskie w Kościele to w ponad 80% są to czyny popełniane przez księży homoseksualistów. Martel zarzuca Vigano nawet homofobię. No fakt, nie wolno źle pisać o homoseksualistach. Kolejnym zarzutem w stosunku do arcybiskupa jest to, że atakuje zarówno kardynałów Franciszka jak i Jana Pawła II. Dla Martela są dobrzy i źli homoseksualiści, ci Franciszkowi są oczywiście dobrzy. Dla mnie to co pisze Martel to akurat nie powinno być zarzutem a wręcz przeciwnie, wskazuje że Vigano naprawdę zależy na naprawie Kościoła. Znamienne jest przy tym tłumaczenie braku odpowiedzi Franciszka na zarzuty Vigano przez jednego z arcybiskupów kurii: „ A co niby miał powiedzieć? Potwierdzić? Zaprzeczyć? Zanegować nadużycia seksualne? Zanegować homoseksualizm w Watykanie?”A może po prostu zacząć działać? Zrobić to do czego nawołuje wielu biskupów w tym właśnie Vigano.
Następnie Martel ekscytuje się słynną wypowiedzią Bergoglio „Kim jestem by osądzać?” a dotyczącą sprawy nuncjusza Battisto Ricci i afery gdy został pobity przez męską dziwkę. Autor manipuluje faktami, robiąc z Ricciego ofiarę i zarzucając Kościołowi, że go nie bronił, gdy wyszło na jaw, że jest gejem. Prawda jest jednak inna. Ricci w 1999 r. pojechał do Montevideo jako nuncjusz wraz ze swym kochankiem, następnie ulokował go w nuncjaturze zapewniając mu pensję i mieszkanie. Gdy do Urugwaju przybył nowy nuncjusz nie mógł się pozbyć ani jednego ani drugiego. Tak naprawdę pobity nie został Ricci a jego kochanek Haari, trochę to rzuca cień na merytoryczność pracy Martela, następnie Ricci chroniony przez swojego przyjaciela kardynała Re z Sekretariatu Stanu został w skandalu przeniesiony na Trynidad i Tobago, tam również popadł w konflikt z nuncjuszem i został przeniesiony do nuncjatury w Rzymie, gdzie zarządzał domem gościnnym dla kardynałów, w którym również zatrzymywał się Bergoglio. Po nominacji na papieża, Bergoglio mianował Ricci prałatem Banku Watykańskiego i o to właśnie zapytali go dziennikarze na pokładzie samolotu. Zarzuty dziennikarzy nie dotyczyły tego, że Ricci jest gejem lecz tego, jak człowiek, któremu zarzucano tyle afer mógł znaleźć się wśród osób kierujących Bankiem Watykańskim. Jak więc widać, Martel manipuluje faktami.
Na kolejnych stronach autor wychwala Franciszka pod niebiosa za jego walkę z częścią kardynałów, niestety istotą nie są kwestie związane z gejami, choć dla Martela jak widać, wszystko się wokół nich kręci, lecz walka z tradycjonalistami w Kościele, czego autor jako osoba niewierząca nie chce lub może nie jest w stanie pojąć. Następnie przenosi opowieść do Argentyny próbując powiązać Bergoglio z teologią wyzwolenia, jest to bzdura, ponieważ Bergoglio był jej przeciwnikiem a był pod wrażeniem poglądów Perona. Jego poglądy w Argentynie były o wiele bliższe prawicy niż marksizmowi. Pisząc dalej o Bergoglio już jako papieżu, Martel ciągle nie może się pozbyć perspektywy gejowskiej w analizie, zdaje się nie rozumieć sensu konfliktu Bergoglia z kardynałami tradycjonalistami, dla niego jedyną przyczyną są starcia między gejami ukrywającymi się a tymi jawnymi i tymi nie gejami, którzy nie mają innego uzasadnienia swego miejsca w Kościele jak walka o prawa LGBT. Czytanie tych stron przypomina opis wojny z perspektywy kaprala.
Podczas wywiadów z kardynałami, których Martel nie lubi zawsze jest coś nie tak, np. Burke jest dla niego jak operowa diva, z kolei Muller, który go przyjął w t shircie nie elegancki, każdemu przykleja łatkę, z kolei ci, którzy są przychylni Kościołowi Gejów, to zawsze miłe, eleganckie, skromne, oczytane i bardzo inteligentne osoby. Taka sobie prymitywna manipulacja czytelnikiem.
Część poświeconą Franciszkowi kończy wywiadami z męskimi prostytutkami z okolic dworca Roma Termini obsługującymi księży.
W części poświęconej Pawłowi VI, Martel dużo miejsca poświęca osobie francuskiego filozofa Jacques Maritainowi i wpływowi jaki wywarł na Kościół. Poglądy Maritaina dla Martela są nie do przyjęcia, ponieważ Maritain wzywał homoseksualistów do wstrzymania się od stosunków seksualnych, co porządkowałoby miejsce gejów w Kościele. Dla Martela takie podejście jest nie do przyjęcia, jeśli ktoś jest gejem to ma być gejem pełną gębą, mieć kochanków na lewo i prawo i broń boże się z tym nie kryć. Przy okazji pojawia się plotka związana z podejrzeniami Pawła VI o homoseksualizm. Plotka pochodziła od pisarza Rogera Peyrefitte, który miał się o tym dowiedzieć od kogoś z Watykanu. Oczywiście nie było żadnych dowodów na jej potwierdzenie co oczywiście Martelowi nie przeszkadza w jej pikantnym przedstawieniu na kilkunastu stronach a następnie stwierdzeniu, że to tylko plotka. Właśnie takie antynaukowe, rynsztokowe podejście autora mnie w tej książce najbardziej razi.
Kolejna część dotyczy Jana Pawła II. Jemu Martel nie może wybaczyć walki z homoseksualizmem, podkreśla jednocześnie zalew afer związanych z homoseksualistami podczas tego pontyfikatu. W tym miejscu muszę przyznać mu rację, dla Jana Pawła II priorytetem była walka z komunizmem, reszta spraw miała dla niego drugorzędne znaczenie, dlatego właśnie za jego rządów homoseksualne, wzajemnie zwalczające się mafie urosły do gigantycznych rozmiarów. W jego najbliższym otoczeniu gejami byli kardynałowie Casaroli, Silvestrini, Marcinkus.
Po odejściu Casaroliego Sekretarzem Stanu zostaje Angelo Sodano pochodzący z Chile i obracający się w powiązanych z Pinochetem środowiskach homoseksualnych, aczkolwiek sam gejem nie był. Na kolejnych kartach Martel przenosi się do Meksyku i opisuje Legionistów Chrystusa założonych przez Marciala Maciela. Maciel z powodu wysyłania ogromnych kwot pieniędzy do Watykanu miał poparcie zarówno Pawła VI jak i Jana Pawła II, jednak w Meksyku stworzył imperium seksualno-finansowe. Dopiero Benedykt XVI go suspendował.
Na kolejnych stronach pojawia się postać Krzysztofa Charamsy, o którym Martel pisze bardzo ciepło. Najważniejsze dla niego jest to, że Charamsa poświęcił swoją karierę w Kongregacji Nauki Wiary „ Z miłości do mężczyzny, którego kocha”. Sprawa nie jest taka szlachetna, ponieważ Charamsa oficjalnie robił sobie zdjęcia ze swoimi kolejnymi kochankami, których zmieniał jak koszule, więc kwestia tej miłości jest delikatnie mówiąc nadinterpretacją faktów. Dla mnie natomiast szokujące jest coś innego. Jak Charamsa, człowiek o moralności na zerowym poziomie, bohater ciągłych homoseksualnych skandali mógł się znaleźć w Kongregacji Nauki Wiary, będącej następczynią Świętego Oficjum. Potwierdza to, to co piszą Oko, Vigano, Jones, o sferach wpływów różnych homoseksualnych koterii w Watykanie.
Kolejny na celowniku znalazł się kardynał Robert Sarah z Gwinei. Martel nie może mu wybaczyć związków z tradycjonalistami w Kościele, nawet z arcybiskupem Lefebre. Nie mogąc bezpośrednio znaleźć zarzutów wobec niego skupia się na jego dyskredytacji jako miernego teologa, porusza plotki dotyczące finansów kardynała, rzekomego rozdawania swojej książki aby podbić liczbę sprzedanych egzemplarzy i ostatecznie kończy plotką, że gdy Sarah był sekretarzem Kongregacji Ewangelizacji Narodów, w jej budynku odbywały się homoseksualne imprezy. „Czy Sarah o tym wiedział? Nie ma na to dowodów”. W tym miejscu chciałbym od siebie dodać, że gdy Bergoglio był papieżem w Watykanie odbywały się homoseksualne orgie, trudno mi uwierzyć, że przy jego formie sprawowanie tego urzędu mógł o tym nie wiedzieć, jednak Martel o tym fakcie nie wspomina ani słowem, choć wystarczy wpisać to w googlach i wyskoczy nam kilkanaście stron.
Podsumowując trudno mi jednoznacznie ocenić tą książkę. Uważam, że warta jest przeczytania. Na 700 stronach zawarte jest wiele informacji. Oczywiście musimy zrozumieć, że celem autora nie jest ani chęć doprowadzenia do zmian w Kościele, ani nawet rzeczowa i bezstronna analiza obecnego upadku tej instytucji. Celem Martela jest zbudowanie narracji gender w oparciu o upadek moralny hierarchów. Martel dzieli Kościół na dwa zwalczające się gejowskie obozy, jeden to ten zły, grupujący gejów homofobów i oczywiście tradycjonalistów a drugi, ten obóz światłości, to geje przyznający się do swoich kochanków oraz nieliczni hierarchowie nie będący gejami ale walczący o prawa gejów. Martel prowadząc swoją homoseksualną krucjatę jednocześnie spłyca temat, ponieważ w jego pracy brak szerszego aspektu sprawy, większość konfliktów akurat z homoseksualizmem nie ma najmniejszego związku.
Prawdą jednak jest to, że Kościół się chwieje. Można go określić w ten sam sposób jak na początku XX wieku określano Osmańską Turcję. Jest „Chorym człowiekiem”. Targają go afery nie tylko homoseksualne ale przede wszystkim pedofilskie oraz finansowe. Niestety nie ma od dawna papieża, który mógłby sprostać wymaganiom obecnych trudnych czasów. Problemy zaczęły się od Jana XXIII, człowieka miernych lotów intelektualnych, który zwołując Sobór Watykański II otworzył puszkę Pandory, jego następca Paweł VI, otworzył bramy Kościoła dla modernistów. Jan Paweł I po miesiącu zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Jan Paweł II skupił się nadmiernie na walce z komunizmem, a następnie pogrążył się w chorobie neurodegeneracyjnej, co przy długim pontyfikacie pozwoliło na przejęcie władzy przez różnego rodzaju koterie. Jego następca Benedykt XVI chciał naprawić Kościół, jednak okazał się słabym człowiekiem torując swoją abdykacją drogę dla pontyfikatu największego zagrożenia dla Kościoła Katolickiego w dziejach, jakim jest Bergoglio.
Quo vadis Ecclesia?
Jeśli chodzi o Zachód Kościół upada, i nic już tego moim zdaniem nie jest w stanie zmienić. Im Bergoglio będzie dłużej papieżem tym upadek będzie szybszy. Przyszłość Kościoła to Afryka. Niestety to zmieni Kościół, którego doktryna w jakimś stopniu ulegnie zmianie pod wpływem miejscowych kultów. Kościół Katolicki, który znaliśmy z dzieciństwa przeminął.
תגובות