top of page

Kanon lektur niepoprawnych politycznie wg. Zdebla – cz. 36 – Żelazna Stopa – Jack London

„Artyści i ludzie tak zwanych wolnych zawodów są, pominąwszy tytuł, pachołkami, a politycy zbirami plutokracji artyści i przedstawiciele wolnych zawodów są pachołkami. Bo jak inaczej ich nazwać? Profesorowie, duchowni, redaktorzy pism, wszyscy razem i każdy z osobna, siedzą na swoich posadach, bo wysługują się plutokracji. Ich zajęcie polega na szerzeniu tylko takich idei, które albo są nieszkodliwe, albo też pożyteczne dla plutokracji. Ilekroć próbują głosić ideę, która plutokracji zagraża, natychmiast tracą posadę.


nie zapominajcie, że to właśnie prasa, ambona i katedra uniwersytecka kształtuje opinię publiczną, wyznacza bieg myśli narodu. Co zaś do artystów, ci służą jedynie zaspokajaniu ohydnych na ogół gustów plutokracji.


Mimo to bogactwo samo w sobie nie jest jeszcze właściwą potęgą. Jest środkiem zdobycia

potęgi, którą daje dopiero władza”.


Na odwołanie do powieści Żelazna Stopa natknąłem się na jednym z amerykańskich blogów. Zaciekawiło mnie to, że autorem powieści był Jack London, Autor, który kojarzył mi się z gorączką złota, Alaską, traperami, wilkami słowem z tematyką przygodowo – awanturniczą ale nie z wizjami mrocznej przyszłości. Dlatego z ciekawości szybko sięgnąłem po tą opowieść.

London napisał ją w 1908 roku a akcja dotyczy lat 1912 – 1932. Jest to dzieło na miarę Roku 1984, Orwella i Nowego Wspaniałego Świata, Huxley’a. Żelazna Stopa jest dystopią, ale o ile pozostałe dwa dzieła zajmują się opisem świata przyszłości to Żelazna Stopa skupia się bardziej na procesie przejścia od starego świata do nowego, należącego do oligarchii. Początkowo powieść trochę mnie drażniła, London jest zafascynowany socjalizmem, którego obraz ma ekstremalnie wyidealizowany, widać że pisał swoją powieść w chwili gdy jeszcze socjaliści nie dostali możliwości pokazania światu swojej prawdziwej twarzy, twarzy która tak naprawdę postawiła ich na miejscu opisywanej przez Londona plutokracji. W miarę lektury jednak, gdy dodatkowo pominąłem wyraz socjalizm, książka wciągała mnie coraz bardziej. Kluczem do książki, do jej zrozumienia, są bowiem wydarzenia ostatnich dwóch lat. Wystarczy zamienić nazwę Żelazna Stopa na Światowe Forum Ekonomiczne a książka dosłownie zaczyna przypominać kronikę obecnych wydarzeń. Czytając powieść ciągle zadawałem sobie pytanie: Jak to możliwe, że Londonowi udało się tak doskonale przewidzieć wydarzenia, zupełnie jakby miał przed oczami obraz naszego obecnego świata.


Ta powieść jest przerażająca, Londonowi udało się przewidzieć skorumpowanie mediów, ludzi kultury, polityków. Przewidział przemycanie aktów prawnych w tajemnicy przed społeczeństwem a następnie interpretowanie konstytucji w ramach bieżących potrzeb. Ta dystonia jest o wiele bardziej przerażająca od światów Orwella i Huxleya ponieważ pokazuje nasz świat.


„Ach, nie kwestionuję waszej szczerości — ciągnął Ernest. — Jest niewątpliwa. Głosicie to, w

co wierzycie. Na tym polega wasza siła i wartość — dla klasy kapitalistycznej. Lecz gdyby wasza wiara zmieniła się w coś, co zagraża ustanowionemu porządkowi, wasze nauki stałyby się nie do przyjęcia dla waszych pracodawców i zostalibyście wtedy usunięci. Raz po raz spotyka to kogoś z was .

Niech mi pan powie czy prawo i ustawa to jedno?

— Zapomina pani o tym, co idzie przed prawem,

— Siła? — domyśliłam się, pułkownik zaś skinął głową. — A przecież — ciągnęłam — wyobrażamy sobie, że ustawy zapewniają nam wymiar sprawiedliwości?

— Na tym polega paradoks — odparł z uśmiechem. — Bo istotnie mamy wymiar sprawiedliwości.


— Polityka redakcyjna — odparł. — My, reporterzy, nie mamy z tym nic wspólnego. To rzecz

redaktorów.

— A cóż to za polityka?

— Solidarności z wielkimi przedsiębiorstwami — wyjaśnił. — Takiej notatki nie mogłaby pani

zamieścić nawet w formie płatnego ogłoszenia. Ktoś, kto spróbowałby przemycić to do gazety, straciłby posadą. Nikt by tego nie puścił, choćby pani chciała zapłacić dziesięciokrotną cenę ogłoszenia.

Niech pan mi powie, co pan teraz myśli o ogólnej polityce redakcyjnej.

— Wcale o niej nie myślę — odparł z pośpiechem. — Jeśli się chce zrobić karierę w

dziennikarstwie, nie można podcinać gałęzi, na którą się włazi. Tyle to już chyba umiem.

Ale w takim razie istotę społeczeństwa stanowiło kłamstwo.



Stwierdziłam, że mają etykę wyższą, inną niż reszta społeczeństwa. Nazwałabym ją etyką

arystokratyczną czy etyką panów. Mówili górnie o polityce i utożsamiali ją z prawem. Zwracali się do mnie tonem ojcowskim, wyrozumiali dla mej młodości i braku doświadczenia. Rozmowa z nimi była najbardziej beznadziejna ze wszystkich, jakie odbyłam w toku mych poszukiwań. Wierzyli bez zastrzeżeń, że ich postępowanie jest słuszne.

Byli przekonani, że są zbawcami społeczeństwa i że im właśnie szerokie rzesze zawdzięczają szczęśliwość. Kreślili obrazy straszliwych cierpień, jakie musiałaby znosić klasa robotnicza, gdyby nie zatrudnienie, którego w swej mądrości oni i tylko oni jej dostarczają.



Dochodzi pani do własnych wniosków, opartych na doświadczeniu i słusznych. Nikt w całej machinie przemysłowej nie jest panem siebie, z wyjątkiem wielkiego kapitalisty, który też nim nie jest. Właściciele, są najzupełniej pewni słuszności wszystkiego, co robią.

Jest to szczytowy bezsens całej sytuacji.

Ilekroć, oczywiście w zakresie interesów, chcą coś przeprowadzić, czekają, aż w ich mózgach

zrodzi się jakieś religijne, moralne, naukowe lub filozoficzne uzasadnienie słuszności danego

projektu. A wtedy wprowadzają go w życie, nieświadomi słabości ludzkiego umysłu, która

powoduje, że rodzicielem myśli jest życzenie. Tak więc, gdy czegoś zapragną, uzasadnienie samo już im przychodzi. Są powierzchownymi kazuistami. Są jak jezuici. Potrafią nawet wyrządzanie krzywdy usprawiedliwić jakimś dobrem, które ma z niej rzekomo wyniknąć. Jedną z ulubionych fikcji, którą sami stworzyli, a uważają za pewnik, jest przekonanie, że górują nad resztą ludzkości mądrością i talentami organizacyjnymi. Stąd czerpią prawo do rozporządzania bochenkiem chleba całej reszty ludzkości. Wskrzesili nawet teorię o boskich prawach królów — w tym wypadku królów przemysłowych.


Słabość ich położenia płynie stąd, że są tylko ludźmi interesu. Nie są filozofami. Nie są biologami ani socjologami. Gdyby nimi byli, wszystko oczywiście byłoby w porządku.

Przedsiębiorca, który byłby zarazem biologiem i socjologiem, wiedziałby mniej więcej, co dobre jest dla ludzkości. Ale poza swoim królestwem interesów ci ludzi są głupi. Znają się tylko na interesach. Nie znają ani człowieka, ani społeczeństwa, a jednak narzucają siebie na arbitrów decydujących o losie zgłodniałych milionów i w ogóle wszystkich ludzi. Pewnego dnia historia straszliwie sobie z nich zakpi.


Pięciu ludzi może wyprodukować chleb dla tysiąca. Jeden człowiek może wytworzyć ilość tkaniny bawełnianej wystarczającą dla dwustu pięćdziesięciu ludzi, wełny dla trzystu, obuwia dla tysiąca. Można by z tego wnosić, że przy umiejętnym kierowaniu społeczeństwem nowoczesny człowiek cywilizowany powinien mieć się o wiele lepiej od jaskiniowca. Ale czy tak jest? Zobaczmy. W Stanach Zjednoczonych piętnaście milionów ludzi żyje dziś w nędzy, a przez nędzę rozumieć należy takie warunki życia, w których z braku żywności i odpowiednich mieszkań człowiek nie może zachować nawet przeciętnego poziomu wydajności pracy. W Stanach Zjednoczonych, mimo całe wasze tak zwane ustawodawstwo pracy, w fabrykach zatrudnione są trzy miliony dzieci . Liczba ta podwoiła się w ciągu lat dwunastu.


Jeśli zdolność wytwórcza człowieka współczesnego jest tysiąc razy większa niż jaskiniowca, dlaczego dziś w Stanach Zjednoczonych piętnaście milionów ludzi nie ma odpowiednich mieszkań i nie odżywia się należycie? Dlaczego dziś w Stanach Zjednoczonych trzy miliony dzieci pracuje w fabrykach? Oskarżenie jest nieodparte. Klasa kapitalistyczna źle rządzi. W obliczu faktów, że człowiek współczesny żyje gorzej niż jaskiniowiec, a jego zdolność wytwórcza jest tysiąc razy większa niż jaskiniowca, jeden tylko jedyny wniosek jest możliwy: klasa kapitalistyczna źle rządzi, wy, moi panowie i władcy, źle rządzicie, karygodnie i samolubnie.


Wasze rządy zbankrutowały. Cywilizację zmieniliście w rumowisko. Byliście chciwi i ślepi.



Taka jest nasza odpowiedź. Nie będziemy tracić słów na dysputy z panem. Kiedy zachwalane

przez pana mocne ręce wyciągną się po nasze dostatki i pałace, pokażemy wam, czym jest siła. Nasza odpowiedź zabrzmi rykiem bomb i pocisków, gwizdem kul, hukiem armat. Zdepczemy was, rewolucjonistów, i postawimy stopę na waszych twarzach. Jesteśmy panami świata, świat do nas należy i naszym pozostanie. Armia pracy czołgała się w prochu od początku dziejów, a dobrze znam historię! I czołgać się będzie w prochu, dopóki ja i moi, i ci, co po nas przyjdą, będą mieli siłę. Oto właściwe słowo. Królewskie słowo: Siła. Nie Bóg, nie Pieniądz, ale Siła. Wbij pan sobie to słowo w uszy, aż od niego zabolą. Siła.


Wasze serca są równie twarde jak wasz but, który depcze twarze biedaków.

Dlatego głosimy siłę. Siłą naszych głosów w dzień wyborów odbierzemy wam władzę...

Cóż stąd, że w dniu wyborów uzyskacie większość, nawet ogromną większość? A jeśli my mimo to odmówimy przekazania wam władzy?

— To rozważyliśmy również i odpowiedź damy wam ołowiem. Oświadcza pan, że siła jest słowem królewskim. Dobrze, niech nim będzie. Ale w dniu, kiedy odniesiemy zwycięstwo w wyborach, a wy odmówicie przekazania nam władzy konstytucyjnie i w spokoju zdobytej — w tym dniu, powiadam, damy wam odpowiedź. I odpowiedź ta zabrzmi rykiem bomb i pocisków, gwizdem kul, hukiem armat.

Nie ma dla was ratunku. To prawda, że pan zna dobrze historię. To prawda, że od początku

dziejów armia pracy czołgała się w prochu. I to też prawda, że dopóki wy i wasi następcy będziecie mieli siłę, świat pracy dalej będzie czołgał się w prochu. Zgadzam się z panem. Zgadzam się ze wszystkim, co pan powiedział. Siła będzie rozstrzygać, jak rozstrzygała zawsze. Jest to walka klas.


Chodzi o to, że nigdy jeszcze, od początku świata, społeczeństwo nie było w stanie tak strasznego zamętu jak teraz. Gwałtowne zmiany w naszym przemyśle powodują równie gwałtowne zmiany w naszym systemie religijnym, politycznym i społecznym. Tkanka i budowa społeczeństwa przechodzą niewidoczne a groźne przeobrażenia. Rzeczy te można jedynie wyczuć, ale są wszędzie w powietrzu. Dostrzec można niejasno ich zarysy — zarysy rzeczy ogromnych i straszliwych, choć jeszcze mgławicowych.



Nad światem zawisł jakiś ogromny i straszliwy cień, który z każdą chwilą się zbliża. Może pan go nazwać cieniem oligarchii, bliżej go określać nie miałbym odwagi. A już wprost wolę nie myśleć, jaka jest jego istota . Jedno chcę panu powiedzieć: położenie pana jest niebezpieczne. A niebezpieczeństwo to wydaje mi się tym poważniejsze, że nie potrafię go nawet w przybliżeniu wymierzyć.



Jeśli dojdzie do tego, czego się lękam, wówczas mogą równie łatwo jak pensję odebrać panu osobiste dochody, a nawet kapitały.



Powtarzam: ani jedno słowo z tego nie pójdzie do druku. Zapominasz o redaktorach, którzy są płatni za przestrzeganie określonej polityki. A ta polityka nie pozwala na druk niczego, co zagraża ustanowionemu porządkowa rzeczy.

Prasa amerykańska? To pasożytnicza narośl, która żyje z klasy kapitalistycznej. Jej zadaniem jest służba ustanowionemu ładowi przez kształtowanie opinii publicznej. I tę funkcję spełnia należycie.

Obłęd? Procesy umysłowe kogoś, z kim się nie zgadzamy, wydają się nam zawsze nieprawidłowe. Z czego wniosek, że ten ktoś jest pomylony. Gdzie biegnie linia pomiędzy zdrowym a chorym umysłem? Jest nie do pomyślenia, by ktoś zdrów na umyśle zupełnie się nie zgadzał z naszymi najbardziej zdrowymi, jak sądzimy, wnioskami.

Masz tego dobry przykład w dzisiejszych gazetach.



Zdobyliśmy większość w ciele ustawodawczym stanu Oregon i przeprowadziliśmy szereg znakomitych ustaw ochronnych. Jednakże gubernator, który jest człowiekiem trustów, założył przeciw nim weto. Wybraliśmy gubernatora stanu Colorado, ale ciało ustawodawcze nie pozwoliło mu objąć urzędowania. Dwa razy przeprowadziliśmy powszechną ustawę o podatku dochodowym, ale za każdym razem Sąd Najwyższy obalił ją jako sprzeczną z konstytucją. Sądy są w ręku trustów, bo my, ogół, za mało płacimy naszym sędziom.



Kiedy powstaniecie, by przeciwstawić się siłą, musicie pamiętać, że powodem powstania będzie przejście rządu 'do rąk trustów. A wtedy przeciw waszej sile rząd z pewnością rzuci armię, flotę, milicję, policję — słowem, całą zorganizowaną machinę wojenną Stanów Zjednoczonych.

Milicja będzie wam służyć, ale wy w milicji. Wyślą was do Maine czy na Florydę albo na Filipiny czy jeszcze gdzie indziej i tam przelewać będziecie krew waszych towarzyszy toczących wojnę domową w obronie swojej wolności. A jednocześnie wasi towarzysze z Kansas czy Wisconsin, czy jeszcze innego stanu, służąc w milicji, przyjdą tutaj, do Kalifornii, by przelać waszą, własną krew.



Ale są jeszcze prawa obywatelskie

— Które rząd może zawiesić. W dniu, kiedy spróbujecie powstać i przeciwstawić się siłą, wasza siła rzucona będzie przeciwko wam samym. Chcąc czy nie chcąc, pójdziecie do milicji. Słyszałem, jak ktoś tu wspominał o nietykalności. Ale zamiast nietykalności otrzymacie akty zgonu. Jeśli kto z was odmówi wstąpienia do milicji czy wykonania rozkazu, kiedy w niej już będzie, sąd wojenny rozstrzela go jak psa. Takie jest prawo.


To jest sprzeczne z konstytucją. Konstytucja wyraźnie zabrania wysyłać milicję poza granice kraju.

— A cóż konstytucja ma z tym wspólnego? Przecież konstytucję interpretują sądy, a sądy, są narzędziem trustów.

A jak to się stało, żeśmy nigdy dotąd o nim nie słyszeli? Z dwóch powodów. Po pierwsze, nie zaszła potrzeba jego stosowania, w przeciwnym razie usłyszelibyście o nim już dawno. Po wtóre zaś, ustawę przeprowadzono w Kongresie i Senacie pośpiesznie i potajemnie, bez żadnej dyskusji. A gazety nie dały o niej, oczywiście, nawet wzmianki. Ale my, socjaliści, wiemy o tym prawie. Pisaliśmy o nim w naszych gazetach. Tylko że wy naszych gazet nigdy nie czytacie.


Stany Zjednoczone są krajem kapitalistycznym o rozwiniętym przemyśle. Zgodnie z

kapitalistyczną organizacją przemysłu Stany Zjednoczone mają nie zużytą nadwyżkę, której muszą się pozbyć, i to pozbyć za granicą . A to samo dotyczy wszystkich innych krajów kapitalistycznych o rozwiniętym przemyśle. Każdy z nich ma nie zużytą nadwyżkę. handlują one między sobą, a mimo to nadwyżki pozostają. Świat pracy tych krajów wydaje swoje zarobki, a nie może zakupić nic z owych nadwyżek. Kapitaliści konsumują, ile tylko mogą zgodnie ze swą naturą, a jednak nadwyżki zostają. Nie mogą tych nadwyżek odstąpić sobie nawzajem. Jak wobec tego mają się ich wyzbyć?

A teraz, panowie, zwróćcie uwagę, że nasza planeta jest stosunkowo niewielka. I stosunkowo niewiele jest krajów na świecie. Co będzie, kiedy już. wszystkie kraje świata, aż do ostatniego i najmniejszego, będą miały nadwyżki i nie będą już miały komu tych nadwyżek podrzucić?


Gdy każdy kraj będzie miał w ręku nie dającą się ani spożyć, ani sprzedać nadwyżkę, ustrój kapitalistyczny załamie się pod naporem straszliwego systemu zysków, jaki sam wytworzył. Ale tego dnia nie będzie żadnego burzenia maszyn. Walka będzie się toczyć o ich posiadanie.

A jeśli w tej bitwie o panowanie nad maszynami i światem zwyciężą jednak trusty?

— Wtedy i wy, i robotnicy, i w ogóle wszyscy będziemy zmiażdżeni przez żelazną stopę despotyzmu tak bezwzględnego i okrutnego, jakiego nie znały dotąd najczarniejsze nawet karty dziejów człowieka. I te słowa wydają się nawet odpowiednią nazwą dla tego despotyzmu: Żelazna Stopa.


Będę nazywać to oligarchią. Pan używa słowa „plutokracja", ale obydwaj mamy to samo na myśli: wielkich kapitalistów i trusty. Zastanówmy się, w czyim ręku jest dziś władza. A w tym celu rozważmy przedtem podział społeczeństwa na klasy.

Są trzy wielkie klasy społeczne. Najpierw plutokracja, złożona z bogatych bankierów, magnatów kolejowych, właścicieli koncernów i dyrektorów trustów. Po wtóre klasa średnia, wasza klasa, panowie, złożona z farmerów, kupców, drobnych przemysłowców i ludzi wolnych zawodów. A wreszcie moja klasa, proletariat, złożony z robotników .


Nikt z was nie zaprzeczy chyba, że źródłem władzy jest dzisiaj w Stanach Zjednoczonych

bogactwo. Jakże więc to bogactwo podzielone jest między trzy klasy społeczne? Oto co mówią liczby. Do plutokracji należy sześćdziesiąt siedem miliardów majątku narodowego. Z ogólnej liczby osób zatrudnionych przy produkcji dóbr w Stanach Zjednoczonych ledwie dziewięć dziesiątych procentu przypada na plutokrację, która jednak jest właścicielką siedemdziesięciu procent ogólnej wartości dóbr. Do klasy średniej należy majątek wartości dwudziestu czterech miliardów.

Dwadzieścia dziewięć procent zatrudnionych w produkcji przypada na tę klasę, która jest

właścicielką majątku narodowego w dwudziestu pięciu procentach. Zostaje proletariat. Należy do niego majątek wartości czterech miliardów. Ze wszystkich zatrudnionych siedemdziesiąt procent przypada na proletariat. A tenże proletariat jest właścicielem zaledwie czterech procent ogólnej wartości dóbr. W czyim więc ręku leży potęga i władza, panowie?


Robotnik nie posiada nic, co można by mu złupić. Jego udział w bogactwie kraju

sprowadza się do odzienia i sprzętów domowych, a z rzadka tylko znajdzie się w jego ręku jakiś nie zadłużony domek. Wy natomiast macie określony majątek wartości dwudziestu czterech miliardów i plutokracja wam to wszystko zabierze.


Artyści i ludzie tak zwanych wolnych zawodów są, pominąwszy tytuł, pachołkami, a politycy zbirami plutokracji artyści i przedstawiciele wolnych zawodów są pachołkami. Bo jak inaczej ich nazwać? Profesorowie, duchowni, redaktorzy pism, wszyscy razem i każdy z osobna, siedzą na swoich posadach, bo wysługują się plutokracji. Ich zajęcie polega na szerzeniu tylko takich idei, które albo są nieszkodliwe, albo też pożyteczne dla plutokracji. Ilekroć próbują głosić ideę, która plutokracji zagraża, natychmiast tracą posadę.

Nie zapominajcie, że to właśnie prasa, ambona i katedra uniwersytecka kształtuje opinię publiczną, wyznacza bieg myśli narodu. Go zaś do artystów, ci służą jedynie zaspokajaniu ohydnych na ogół gustów plutokracji.


Mimo to bogactwo samo w sobie nie jest jeszcze właściwą potęgą. Jest środkiem zdobycia

potęgi, którą daje dopiero władza.

Kto zatem ma w ręku władzę? Plutokracja ze swą ćwierćmilionową garstką zatrudnionych. Ale nawet i te ćwierć miliona nie ma w swym ręku rządu, choć stanowi jego podporę. Władzę nad rządem sprawuje sam rdzeń plutokracji, jej mózg, który się składa z siedmiu małych, ale potężnych grup ludzi. A należy pamiętać, że grupy te współdziałają dzisiaj ze sobą nieomal jednomyślnie.

Plutokracja ma dzisiaj pełnię władzy. Stanowi prawa, bo do niej należą i Senat, i Kongres, i sądy, i ciała prawodawcze poszczególnych stanów. Ale to nie wszystko. Za prawem musi stać siła, by je wprowadzać w życie. Plutokracja stanowi prawa, a dla wprowadzania ich w życie ma na zawołanie policję, armię i flotę.


Koła historii obracały się coraz prędzej. Powietrze rozedrgane było tym, co się dzieje, i tym, co nadciąga. Kraj był w przededniu kryzysu , spowodowanego przez szereg lat pomyślnych, w ciągu których bezustannie wzrastały trudności sprzedaży za granicą nadwyżek nie spożytkowanych wewnątrz. Dzień pracy w przemyśle był coraz krótszy, wiele fabryk unieruchomiono do momentu pozbycia się nadwyżek, a płace obcinano na prawo i lewo.

Nadszedł czas zapłaty za lata dobrobytu. Rynki całego świata były przeładowane i załamywały

się jeden po drugim. A wśród tej lawiny spadających cen cena pracy spadała najprędzej. Krajem wstrząsały zaburzenia przemysłowe. Robotnicy strajkowali na wszystkie strony, a tam gdzie nie było strajku, wyrzucali ich kapitaliści. Opowieści o gwałtach i rozlewie krwi przepełniały szpalty każdej gazety. A w tym wszystkim grały swoją ponurą rolę bandy Czarnej Sotni. Miały one rabować, podpalać i wywoływać zamieszki. Trzeba też przyznać, że zadanie to wypełniały dokładnie. Wobec wyczynów Czarnej Sotni powołano do akcji całą armię regularną. Miasta wyglądały jak warowne obozy, a do robotników strzelano jak do psów. Łamistrajków rekrutowano spośród olbrzymiej armii bezrobotnych. Gdy zaś robotnikom zrzeszonym w związkach udało się ich pokonać, zjawiało się wojsko i rozpędzało związkowców.


Świat pracy spłynął krwią i mimo rozpaczliwego oporu został zmiażdżony. Lecz jego klęska nie zakończyła kryzysu. Banki, które tworzyły jeden z głównych bastionów oligarchii, odmawiały nadal kredytu. Grupa Wall Street przekształciła giełdę w odmęt, w którym zapadały się w nicość wszystkie bogactwa kraju. A z tych gruzów i zgliszcz wyrastać zaczął nowy kształt oligarchii, niewzruszonej, obojętnej, nieubłaganej. Niezmącona jej pewność siebie była czymś straszliwym. Dla przeprowadzenia swych planów korzystała nie tylko z własnej ogromnej potęgi, ale posługiwała się także całą finansową potęgą państwa.


Możnowładcy przemysłu uderzyli z kolei na klasę średnią.

Padała klasa średnia, drobni przedsiębiorcy i przemysłowcy, lecz trusty trwały niewzruszenie. Co więcej, były niezmiernie czynne.

Wartość wszelkich dóbr, udziałów i obligacji niesłychanie zmalała i trusty pomnażały bez przerwy swój stan posiadania rozszerzając działalność na nowe dziedziny. A wszystko to odbywało się kosztem klasy średniej.


Klasa średnia nie była jeszcze doszczętnie zniszczona. Pozostały najmocniejsze jej zręby, ale te były bezsilne. Drobni przemysłowcy i kupcy, którzy jeszcze istnieli, zdani byli na całkowitą łaskę i niełaskę plutokracji. Nie mieli własnego oblicza ani własnej linii postępowania w sprawach gospodarczych i politycznych.


Siedem współpracujących ze sobą wielkich trustów połączyło swoje olbrzymie nadwyżki i utworzyło trust rolny. Koleje, decydujące o kosztach przewozu, bankierzy i gracze giełdowi, decydujący o cenach, dawno już wpędzili farmerów w zupełną niewypłacalność.

Ponadto i bankierzy, i wielkie trusty od dawna już przeznaczyli zawrotne sumy na pożyczki dla

farmerów. W ten sposób farmerzy znaleźli się w sieci. Pozostawało już tylko sieć tę wyciągnąć. Do tego zabiegu przystąpił właśnie trust rolny.

Już kryzys roku 1912 spowodował straszliwy spadek cen produktów rolnych. Obecnie z całym

rozmysłem obniżono te ceny poniżej wszelkiej opłacalności; a tymczasem linie kolejowe

podwyższyły taryfy, łamiąc w ten sposób grzbiet farmerskiego wielbłąda. Farmerzy musieli pożyczać coraz więcej, nie mogąc przy tym wcale spłacać dawnych długów. Wówczas nastąpiło masowe wypowiadanie pożyczek hipotecznych i przymusowe ściąganie wszelkich należności. I farmerzy musieli po prostu oddać ziemię trustowi rolnemu. Nie mieli żadnego wyboru. A kiedy oddali ziemię, poszli na służbę trustu, zostając rządcami, ekonomami, nadzorcami i zwykłymi robotnikami. Pracowali teraz za płacę. Stali się sługami, chłopami pańszczyźnianymi, przywiązanymi do ziemi płacą, która ledwie wystarczała na życie. Nie mogli opuścić swych panów, ponieważ ci należeli do plutokracji. Nie mogli się przenieść do miast, ponieważ miasta też były całkowicie we władzy plutokracji. Pozostawało im jedno tylko wyjście, jeśli chcieli opuścić ziemię: stać się włóczęgami, to jest — głodować. Lecz nawet i ta droga była dla nich zamknięta na skutek uchwalenia surowych praw przeciw włóczęgostwu. A praw tych przestrzegano bezwzględnie.

Zdarzało się, oczywiście, że gdzieniegdzie poszczególni farmerzy, a czasem i całe osiedla; ze

względu na wyjątkowe okoliczności zdołali wywłaszczenia uniknąć. Były to jednak niezwykle

rzadkie wypadki, które nie miały żadnego znaczenia. A zresztą następnego roku zlikwidowano także i te wyjątki.


Epoka kryzysu spowodowała w kraju olbrzymi spadek spożycia. Robotnicy, pozbawieni pracy,

nie mieli środków, by kupować produkty. W rezultacie w ręku plutokracji znalazły się nadwyżki

większe niż kiedykolwiek. Plutokracja musiała je sprzedać za granicą, a z uwagi na swe dalekosiężne plany bardzo potrzebowała pieniędzy. W wyniku zaciekłych starań o sprzedaż nadwyżek na rynku światowym, nasza plutokracja starła się z Niemcami. Starcia gospodarcze zazwyczaj pociągały za sobą wojny i tym razem stało się tak samo. Władca Niemiec zaczął przygotowywać wojnę, a to samo czyniły Stany Zjednoczone.


Wzbierała katastrofa powszechna, gdyż wszędzie, we wszystkich krajach kuli ziemskiej szalał kryzys, burzyli się robotnicy, ginęła klasa średnia, rosły coraz bardziej armie bezrobotnych, wybuchały coraz ostrzejsze starcia interesów na rynkach światowych i rozlegały się pierwsze grzmoty nadciągającej rewolucji socjalistycznej.


Oligarchia chciała wojny z Niemcami. A chciała tej wojny z wielu przyczyn. Oligarchia mogła

wiele wygrać w zamęcie, jaki wojna musiałaby spowodować, w międzynarodowych rozgrywkach, w układaniu nowych traktatów, zawieraniu nowych sojuszów. Co więcej, wojna pochłonęłaby znaczną część nadwyżek w różnych krajach, zmniejszyłaby armie bezrobotnych zagrażające istnieniu wszystkich państw i dałaby oligarchii okres wytchnienia, w ciągu którego mogłaby wykończyć i przeprowadzić swoje plany. Taka wojna pozwoliłaby oligarchii zawładnąć całkowicie rynkiem światowym. Wreszcie zaś nieuchronnym wynikiem takiej wojny byłoby utworzenie ogromnej armii stałej, nigdy nie demobilizowanej, podczas gdy narodowi zamiast hasła „Socjalizm przeciw oligarchii" podsunięto by hasło „Ameryka przeciw Niemcom".


Oligarchia ogłosiła wszem wobec, że postąpiła dla dobra narodu amerykańskiego, którego interesy stawia ponad wszystko. W rzeczywistości zaś wyzbyła się znienawidzonego rywala na rynkach światowych i mogła dzięki temu sprzedawać na tych rynkach nadwyżki amerykańskie.

A wypadki zmierzały gwałtownie do przesilenia. W stosunkach światowych nastąpił ostry kryzys. Oligarchia amerykańska władała niepodzielnie rynkiem światowym i wyparła z niego całe mnóstwo państw z nie zużytą i nie dającą się sprzedać nadwyżką. Dla tych krajów jedyną drogą była zupełna przebudowa. Nie mogły trwać przy dotychczasowej metodzie wytwarzania nadwyżek. Ustrój kapitalistyczny w tych krajach załamał się całkowicie. Przebudowa odbyła się tam w drodze rewolucji. Nadszedł czas zamętu i gwałtów. Rządy i organizacje państwowe załamywały się i rozpadały.


Po prostu udzieliła subwencji największym związkom zawodowym. Związki te nie zechcą

przystąpić do nowego strajku powszechnego. I dlatego strajk taki nie dojdzie do skutku.

Powiem ci zresztą, co teraz nastąpi. Nastąpi podwyżka plac i skrócenie godzin pracy dla związków kolejowych, dla metalowców, mechaników i maszynistów. Dla nich warunki pracy będą więc nadal korzystne. Reszta związków będzie starta na miazgę. I to bez żadnego wyjątku.

Dobrze, więc jak będzie z węglem? — spytałam. — Jest przecież blisko milion górników.

— Tak, ale prawie wszyscy to robotnicy niekwalifikowani. A tacy się nie liczą. Zarobki ich pójdą w dół, a godziny pracy będą zwiększone. Będą niewolnikami jak cała reszta i będą traktowani najgorzej bodaj z nas wszystkich. Będą musieli pracować, tak jak farmerzy muszą dzisiaj pracować na swoich panów, którzy zagrabili ich ziemię. I taki sam los czeka inne związki poza tymi, które dopuszczono do zmowy z Żelazną Stopą. Zobaczysz sama, jak będą rozpadać się na strzępy, a ich członkowie staną się niewolnikami. Do pracy zaganiać ich będą puste żołądki i przepisy karne. Łamistrajki nie będą miały nic do roboty, bo nie będzie już strajków. Zamiast strajków będą tylko bunty niewolników. Farley i jego kompania awansują na dozorców niewolników. Oczywiście, nazywać się to będzie całkiem inaczej. Nazwą to stosowaniem przepisów o obowiązku pracy. A zdrada wielkich związków tylko przedłuży walkę.


Do uprzywilejowanych związków należy kwiat robotników amerykańskich. Tędzy ludzie, zdolni, wydajni. Zostali członkami związków zwyciężając w rywalizacji o pracę. Każdy zdolny robotnik w Stanach Zjednoczonych żywić będzie ambicję zostania członkiem jednego z uprzywilejowanych związków. Oligarchia popierać będzie takie ambicje i wypływające z nich współzawodnictwo. Tak więc najtężsi ludzie, którzy inaczej staliby się rewolucjonistami, będą przeciągani na stronę oligarchii, a ta wykorzystywać będzie ich siłę dla wzmocnienia swej władzy.

Z drugiej strony kasty robotnicze, złożone z członków uprzywilejowanych związków, dążyć będą do przekształcenia swoich organizacji w zamknięte dla innych ciała. I to im się powiedzie.

Przynależność do kast robotniczych stanie się dziedziczna. Synowie obejmować będą pracę po ojcach i nie będzie dopływu świeżych sił z tego niewyczerpanego źródła, jakim są szare masy ludzkie.


Nadwyżki te trzeba będzie jakoś zużytkować i możesz już polegać na oligarchach, że znajdą na to sposób.

Budować będą znakomite, wspaniałe drogi. Nauka, a zwłaszcza sztuka osiągną nadzwyczajne

wyniki. Kiedy oligarchowie całkowicie już zapanują nad ludem, znajdą czas na wiele innych rzeczy.

Staną się wyznawcami piękna. Będą miłośnikami sztuki. W myśl ich dyrektyw pracować będą

znakomicie opłacani artyści. Nastąpi wielki rozwój sztuki. Artyści bowiem przestaną, tak jak do wczoraj, schlebiać mieszczańskim gustom klas średnich. Będzie to, zapewniam cię, wielka sztuka.

Powstaną miasta tak świetne, że przy nich miasta dawniejsze wyglądać będą jak nędzne zbiorowiska bud. A w miastach tych mieszkać będą oligarchowie i wielbić piękno.

W ten sposób nadwyżki będą stale zużywane, a cały ciężar związanej z tym pracy przypadnie

robotnikom. Przy wielkich robotach publicznych i budowie wspaniałych miast zatrudnione będą miliony zwykłych robotników otrzymujących głodową płacę.


Oligarchowie będą tak postępować po prostu dlatego, że nie potrafią inaczej. Zużytkowanie przez nich nadwyżek przyjmie postać wielkich budowli, zupełnie tak samo jak w starożytnym Egipcie, gdzie klasy rządzące wydawały nadwyżki, zagrabione ludowi, na budowę świątyń i piramid. Tylko zamiast klasy kapłańskiej pod rządem oligarchów kwitnąć będzie klasa artystów. A miejsce kupieckiej warstwy burżuazji zajmą teraz kasty robotnicze. Poniżej zaś rozciągać się będzie przepaść, w której głodować, ropieć i gnić, i wiecznie się odnawiać będzie prosty lud, olbrzymia większość narodu.


W wyniku tego wszystkiego zdrajcy wraz z rodzinami, atakowani zewsząd, wyrobili w sobie

ducha kastowego. Nie mogąc mieszkać bezpiecznie wśród zdradzonego proletariatu, przenieśli się do nowych osiedli przeznaczonych wyłącznie dla nich. Było to dowodem łaski ze strony oligarchów.

Budowano dla uprzywilejowanych robotników piękne mieszkania, nowoczesne i higieniczne,

otoczone mnóstwem zieleńców, a przylegające do rozległych parków i boisk. Dzieci ich chodziły do szkół specjalnie w tym celu budowanych, gdzie doskonaliły się w naukach stosowanych i wyższych rodzajach pracy fizycznej. Tak od samego początku powstała segregacja, z której nieuchronnie wyrosły kasty. Członkowie uprzywilejowanych związków stali się arystokracją pracy, oddzieleni zupełnie od całej reszty. Lepiej mieszkali, lepiej się ubierali i odżywiali i lepiej ich traktowano. A w podziale łupów brali udział z uczuciem zaciętej mściwości.

Reszta zaś klasy robotniczej była w tym samym czasie traktowana coraz gorzej. Wciąż

pozbawiano ją różnych drobnych uprawnień i stale obniżano płace i poziom życia. Szkoły publiczne dla dzieci robotników były coraz gorsze i stopniowo zniesiono przymus nauczania. W młodszym pokoleniu liczba dzieci nie umiejących czytać i pisać rosła zastraszająco.


Owładnięcie rynkiem światowym przez Stany Zjednoczone przyniosło ruinę wszystkim pozostałym krajom. Instytucje i rządy wszędzie upadały lub ulegały zasadniczym przekształceniom.

Niemcy, Włochy, Francja, Australia i Nowa Zelandia organizowały u siebie republiki spółdzielcze.

Imperium Brytyjskie padało w gruzy, Anglia zaś nic nie mogła na to poradzić. W Indiach powstanie było w pełni rozwoju. Na całym kontynencie azjatyckim rozlegał się okrzyk: „Azja dla Azjatów!" Za tym hasłem kryła się Japonia, podżegając wszędzie rasę brunatną i żółtą przeciwko białej.

Anglii udało się stłumić rewolucję proletariacką w kraju i utrzymać władzę w Indiach. Była

jednak na skraju wyczerpania. Toteż musiała pozwolić, by wysunęły się jej z rąk wszystkie inne

wielkie kolonie. Dlatego socjaliści zdołali przekształcić Australię i Nową Zelandię w państwa

spółdzielcze. Równocześnie Kanada oderwała się od macierzy. Lecz Kanada zdławiła swoją

rewolucję socjalistyczną dzięki pomocy Żelaznej Stopy. W tym samym czasie przy poparciu Żelaznej Stopy także Meksyk i Kuba zdławiły u siebie powstania. W rezultacie Żelazna Stopa rozciągnęła na dobre swe panowanie nad obszarami Nowego Świata. Cały kontynent Ameryki Północnej, od Kanału Panamskiego po Morze Arktyczne, scementowała w zwarty blok polityczny.

Za cenę poświęcenia innych wielkich kolonii Anglia zdołała zachować 'dla siebie wyłącznie

Indie. Ale i to było chwilowe, gdyż walka o Indie z Japonią i resztą Azji uległa jedynie odroczeniu.

Anglia skazana była na utratę Indii w niedalekiej przyszłości. A zdarzenie to oznaczać mogło

początek walki między zjednoczoną Azją a resztą świata.



Trudności wynikły najpierw w tych stanach, gdzie Partia Rolna zdobyła większość, a jej

kandydatów wybrano na gubernatorów. Takich stanów było dwanaście. Ale nowi gubernatorzy nie mogli tam objąć urzędów. Ich poprzednicy nie chcieli ustąpić. Uczynili to w bardzo prosty sposób.

Wysunęli jedynie zarzut nielegalności wyborów, a wówczas znalazło się dosyć kruczków prawnych, by całą sytuację, gmatwać w nieskończoność. Partia Rolna była bezsilna. Instancję ostateczną stanowiły sądy, a te były w ręku jej wrogów.

Nastała chwila wysoce niebezpieczna. Gdyby oszukana Partia Rolna dopuściła się gwałtów,

wszystko byłoby stracone.


Oligarchia pragnęła gwałtów i w tym celu posłała do roboty swoich prowokatorów. Nie

ulega też kwestii, że Powstanie Chłopskie wywołali prowokatorzy.

Powstanie wybuchło w dwunastu stanach na raz. Wywłaszczeni farmerzy obejmowali przemocą urzędy. Było to oczywiście sprzeczne z konstytucją i oczywiście władze centralne wysłały przeciw powstańcom wojsko. A prowokatorzy wszędzie podburzali ludność. Emisariusze Żelaznej Stopy występowali w różnym przebraniu: jako rzemieślnicy, farmerzy czy robotnicy rolni. W Sacramento, stolicy Kalifornii, Partia Rolna zdołała utrzymać porządek. Wówczas nasłano na miasto tysiące tajnych agentów. Tłumy, z nich tylko złożone, krążyły ulicami paląc i grabiąc domy i fabryki. Agenci podbechtywali ludność tak długo, aż wreszcie przyłączyła się do grabieży. Whisky lała się w spelunkach i szynkach, rozdawano ją po ruderach, aby podniecić umysły. A gdy już wszystko było gotowe, zjawili się na scenie żołnierze armii amerykańskiej,

Jedenaście tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci zabito w Sacramento na ulicach lub wymordowano w mieszkaniach. Rząd państwowy przejął w swe ręce władzę rządu stanowego. I wtedy dla Kalifornii wszystko się skończyło.

A tak jak w Kalifornii działo się też gdzie indziej. Każdy stan, w którym większość zdobyła

Partia Rolna, został najpierw straszliwie złupiony, a potem zatopiony we krwi. Najpierw tajni agenci i bandy Czarnej Sotni wywoływały zamieszki, a potem wzywano wojsko. Rozruchy i rządy tłumu były klęską wszystkich okręgów wiejskich. Dniem i nocą płonęły farmy, składy, wioski i całe miasta, zasnuwając niebo chmurami dymu. Zaczęto używać dynamitu, wysadzano tunele i mosty, rozbijano pociągi. Nieszczęsnych farmerów rozstrzeliwano i wieszano bez końca. W odwecie farmerzy mordowali plutokratów i oficerów. Serca ludzkie wypełniły się pragnieniem zemsty i krwi. Wojska regularne tępiły farmerów z równą zaciekłością, jak niegdyś tępiono Indian.


Władze wykorzystały także ustawę o milicji z roku 1903 i robotnicy jednego stanu musieli pod

groźbą śmierci strzelać do swoich towarzyszy w innych stanach. Z początku, co prawda, ustawa ta nie działała sprawnie. Milicjanci wymordowali wielu oficerów, za co z kolei doraźne sądy wojskowe kazały stracić setki milicjantów.

Jednocześnie z pogromem Partii Rolnej doszło do powstania górników. Był to ostatni wysiłek

zorganizowanego świata pracy. Blisko milion górników rozpoczęło strajk. Zbyt jednak rozproszeni po całym kraju, nie mogli wykorzystać w pełni swoich sił. Osaczono ich w poszczególnych okręgach i przemocą zmuszono do posłuszeństwa. Był to pierwszy wielki spęd niewolników. Wprowadzono rosyjski system paszportowy wśród górników, który odebrał im prawa przenoszenia się z jednej części kraju do drugiej.


Kongres i Senat stały się farsą, pustą dekoracją. Dyskutowano z powagą o sprawach publicznych i podejmowano uchwały zgodnie z dawną procedurą. Ale w rzeczywistości wszystko to miało na celu nadać konstytucyjne pozory decyzjom oligarchii.

bottom of page