top of page

Bond – koniec pewnej epoki


Na samym początku deklaruję, że nie będę opowiadał fabuły, więc niech nikt się nie boi, że zepsuje mu film.

Bond to moja ulubiona seria filmowa, towarzyszy mi od zawsze, każdą część obejrzałem po kilkanaście razy więc praktycznie znam je na pamięć. Zaczynałem od pirackich kaset z postacią Bonda odgrywaną przez Moore’a ponieważ za komuny ta filmowa postać delikatnie rzecz ujmując nie cieszyła się zbytnią sympatią władz, więc nie było opcji aby ten film zobaczyć w kinie. Całe szczęście czasy się zmieniły i teraz mój ulubiony film mogę zobaczyć na wielkim ekranie.

Na początek łyżka dziegciu. Wybraliśmy się do Imaxa, specjalnie go wybrałem z powodu jakości obrazu i niestety się rozczarowałem. Wydaje mi się, że multipleksy nie zauważyły zmian, które dokonały się w samym przekazie. Czasy kaset video już odeszły. Gdy zaczął się film i po ostrych jak żyleta reklamach samego Imaxu, informacji że film został nakręcony specjalnie przy pomocy kamer Imax spodziewałem się naprawdę ostrego obrazu, a tu okazało się już na początku filmu gdy Bond biegał po wzgórzach, że tło czyli właśnie te wzgórza nie miały ostrości. W czasach bluray już nie mówiąc o 4k naprawdę spodziewałem się czegoś lepszego, prawdopodobnie większość ludzi na to nie zwróciła uwagi mnie jednak takie niuanse męczą. W sytuacjach gdy jest dużo małych obiektów, dodatkowo się przemieszczających cyfrowe projektory po prostu nie dają rady, chyba nadszedł czas na odświeżenie sprzętu. Ale to takie moje narzekanie. Tak jak piszę większość widzów mogła nawet na to nie zwrócić uwagi.

Na cykl Bonda składa się 25 filmów w serii głównej oraz dwa niejako nakręcone pobocznie, pierwsze Casino Royale, w ogóle jako pierwszy Bond w historii, tak beznadziejne, że po obejrzeniu trzeba zaraz skorzystać z pomocy psychoterapeuty, żeby nie wyskoczyć przez okno i bardzo dobry „Nigdy, nie mów nigdy” z Seanem Connery, Klausem Brandaurem, Maxem von Sydovem i Kim Basinger.

Bond, w sumie co zresztą jest naturalne zawsze był jeśli chodzi o fabułę zakotwiczony w bieżących wydarzeniach politycznych. Jednocześnie, jak w żadnym innym filmie, widać ewidentnie jak osoba wcielająca się w samego Bonda kształtuje jego obraz. W pierwsze sześć Bondów wcielił się Sean Connery. I to on ukształtował tą postać na całą dekadę lat sześćdziesiątych. Przeciwnikiem Bonda jest mroczna i tajemnicza organizacja kierująca w cieniu rządami, Widmo. A głównym przeciwnikiem Ernst Stavro Blofeld. Bond Connery’ego to typowy facet tamtej epoki, nie bawi się w zbytnie konwenanse, nie ma rozterek duchowych, kobiety w jego zyciu przypominają części garderoby więc ma 90% problemów życiowych mniej. Jedyne co go interesuje to wykonanie zadania. Szantażować go nie ma czym, bo ponieważ nie ma rozbudowanego życia emocjonalnego i tak by się nie przejął gdyby kolejnej kochance się coś stało.

Szósty Bond jest inny. Teraz w postać wcielił się George Lazenby. „W tajnej służbie jej królewskiej mości” pojawia się moja ulubiona postać, przepiękna Diana Rigg jako hrabina Theresa di Vincenzo, Tracy. To jest jedyna postać kobieca w całym cyklu, która nie jest typowym tłem dla samego Bonda. We wszystkich Bondach łącznie z ostatnim kobiety są tak naprawdę rekwizytami w tym filmie, mniej lub bardziej znaczącymi ale mimo to rekwizytami, pojawiają się co jakiś czas, gdzieś tam przechodzą ale dla samej fabuły ich fizyczna obecność jest raczej zbędna. Z Tracy było inaczej, ona jako postać żyła własnym życiem, niezależnym od Bonda, po prostu co jakiś czas się stykają aż w pewnej chwili pomiędzy nimi zaiskrzyło. Bond się po raz pierwszy zakochał i Tracy stała się jego pierwszą i jedyną żoną. Wiem, że jej nie znacie ponieważ na koniec filmu Widmo próbuje dokonać zamachu na Bonda i przypadkowo zamiast niego bezpośrednio po samym ślubie ginie Tracy. Przy okazji z tego filmu pochodzi kawałek We Have All the Time in the World, Johna Barry’ego, który słyszymy dwa razy w najnowszym Bondzie, pierwszy raz na początku filmu a w całości na jego zakończenie. W siódmym filmie „Diamenty są wieczne” ponownie widzimy Seana Connerego.

Kolejną epoką są lata siedemdziesiąte i pierwsza połowa lat osiemdziesiątych, zmieniają się kluczowe problemy, pojawia się rywalizacja amerykańsko-radziecka, heroina. Temat z Widmem szybko się kończy, gdy Bond wrzuca Blofelda jadącego na wózku inwalidzkim do wielkiego fabrycznego komina. W tej epoce postać Bonda kształtuje Roger Moore. Jako aktor nagrał najwięcej części bo aż siedem. Przystojny, wysportowany, typowy seksista z tym kpiącym, szczeniackim uśmieszkiem na twarzy. Ten gość chyba nigdy niczego nie brał na poważnie. Powiedzenie „życie jest śmiechu warte” do niego pasuje idealnie. Ale dzięki temu ta postać wzbudza sympatię, tego wkurzającego gościa nie da się nie lubić. Mimo, że kobiety jak zawsze są tłem, to właśnie one często go ratują z opresji, w których Bond się znajduje właśnie w wyniku swej brawury, poza tym Bond ciągle wszystkim powtarza swoje nazwisko, więc trudno, żeby nie miał wiecznych kłopotów. Ale tak jak napisałem tego cwaniaka uwielbiają kobiety więc ciągle ratują mu skórę.

Końcówka lat osiemdziesiątych i kolejne dwa filmy to Timothy Dalton. Bezsprzecznie najgorszy odtwórca tej roli. W jego wykonaniu Bond to typowy film akcji, bez wizji i polotu. Tematem przewodnim wtedy w świecie są narkotyki więc i Bond się nimi zajmuje. Ale te dwa Bondy to filmy, w których bezpośrednio po wyjściu z kina zadajesz sobie pytanie „O czym to on właściwie był?”

Kolejna dekada i kolejny odtwórca. Lata dziewięćdziesiąte należą do Pierce’a Brosnana. Kolejne pięć filmów należy do niego. Trochę przypomina Moore’a, na jego twarzy również błąka się ten dziwny uśmiech, z powodu którego nie wiesz, czy się uśmiecha czy może jednak kpi. W Bondach pojawia się nowość, efekty specjalne no i BMW zamiast Astona Martina. Mamy nowe tematy, chaos po upadku Związku Radzieckiego, ropa naftowa, Korea Północna i media zaczynające swoją drogę manipulacji opinią publiczną. Moim zdaniem Brosnan stworzył dobrą wizję Bonda, agenta skupionego na zadaniu, na jego realizacji, nie zajmującego się pierdołami dlatego niesamowicie skutecznego. Przy tym, Bond Brosnana, również moim zdaniem to najbardziej elegancki Bond ze wszystkich, po prostu Brosnan miał w sobie tą elegancję, której nawet Connery’emu brakowało.

Wchodzimy w nowy wiek. Wraca Aston Martin. W tym wieku Bonda zagra Daniel Craig. To jest zupełnie inny Bond. Craig z twarzą przypominającą zawodnika mma po wyjściu z klatki nie jest i nie może być uosobieniem elegancji. Brakuje mu tego kpiącego uśmiechu poprzedników, właściwie on w ogóle nie potrafi się uśmiechać i ma poczucie humoru na poziomie znudzonej życiem emerytowanej nauczycielki. Przez wszystkie pięć filmów ma wyraz twarzy jakby miał problemy z zatwardzeniem. To jest dziwna postać. Ponieważ o ile głębia postaci jego poprzedników była na poziomie postaci wyciętych z komiksów, to ten Bond jest zupełnie inny, Craig pokazał, że jest naprawdę dobrym aktorem, który skupia się nie tylko na skakaniu po dachach, strzelaniu i wchodzeniu do łóżka z kim i kiedy tylko się da. Jego filmy są naprawdę dobre. Ponownie pojawia się organizacja Widmo czyli Spectre, będąca niejako rządem światowym ukrytym w cieniu i ożywiona postać Ensta Stavro Blofelda. To co różni te Bondy od poprzednich, to ciągłość. Wszystkie filmy do tej pory były pojedynczymi epizodami, teraz pięć filmów Craiga stanowi jedną, logiczną ciągłość, każdy kolejny odkrywa następną kartę. Jedno co mi osobiście nie pasuje, to niespójność postaci samego Bonda. Z jednej strony mamy superagenta, maszynę do zabijania, z drugiej gość jest tak kochliwy i uczuciowy, że się w głowie nie mieści. Nie wiem, Bond przeżywa kryzys wieku średniego?

„Nie czas umierać” moim prywatnym zdaniem to świetny film, jeden z najlepszych w cyklu. Czytałem zarzuty, że ma za mało efektów specjalnych, moim zdaniem to jest właśnie jego plus, jak będę chciał zobaczyć efekty to pójdę na Avengerów, Transformers a właśnie z powodu przeładowania filmu kretyńskimi efektami przestałem oglądać Szybkich i wściekłych. W jakiś sposób film oparł się obecnym trendom, czyli nie ma obowiązkowego już dzisiaj w filmach soft porno oraz również obowiązkowego wątku gejowskiego. Jedynym elementem poprawności politycznej jest zastępczyni Bonda na czas jego nieobecności czyli Nomi, a w jej roli Lashana Lynch, babka wygląda jak żeński klon Wesley Snipesa na diecie z McDonalda. Nawet ma podobne okulary i układ szczęki, tylko kilkanaście kilo więcej od niego. Osobiście uważam, że gdyby Moneypenny a w jej roli Naomie Harris go zastąpiła wybór byłby o wiele lepszy. No ale to moje zdanie. W każdym bądź razie to ostatni film z Craigiem. Koniec pewnej epoki. Kolejny Bond będzie prawdopodobnie czarnoskóry, cóż poprawność polityczna, choć z drugiej strony aktor podobny do Wesley Snipes’a lub Willa Smitha nie byłby zły, całe szczęście Bond nie będzie kobietą, nawet feministka Halle Berry powiedziała, że byłby to głupi pomysł. Więc pozostało nam czekać a póki co zapraszam do kina bo naprawdę warto.



2 wyświetlenia0 komentarzy

Comments


bottom of page