„Widzę ślimaka… ślimaka pełznącego po ostrzu brzytwy… ten obraz mnie przeraża…”
„W każdym w nas walczą dwie strony… jasna i ciemna… problem w tym, że ta ciemna czasami wygrywa…”
Multikino wpadło na bardzo dobry pomysł, puszczają odnowione lub reżyserskie wersje starych filmów, szkoda tylko, że w ramach jednego seansu. Właśnie wczoraj wybrałem się na Czas Apokalipsy, Francisa Forda Coppoli.
Pierwsze moje wrażenie, które mam za każdym razem gdy oglądam filmy kilkudziesięcioletnie, to, to jak bardzo upadła i zbarbaryzowała się obecna sztuka, a w tym konkretnym przypadku kinematografia. Dostaje już odruchów wymiotnych od tych tandetnych, kiczowatych, komputerowych efektów specjalnych, od tych badziewnych pisanych na poziomie gimbazy scenariuszy a przede wszystkim niedobrze mi się robi od wpychanego wszędzie gdzie się da softporno i nachalnej propagandy gender.
Czas Apokalipsy to dzieło genialne, genialne pod każdym względem. Coppola swój scenariusz oparł na powieści Josepha Conrada „Jądro Ciemności”. Film opowiada o podróży kapitana jednostek specjalnych Willarda w górę rzeki Nung w celu zabicia pułkownika Kurtza, który prawdopodobnie oszalał. To również podróż samego Willarda w głąb własnej duszy, w głąb swojego mrocznego ja.
Czas Apokalipsy to w moim rankingu filmów wojennych jedno z najbardziej istotnych dzieł: poza nim znajdują się w niej: Ofiary wojny de Palmy, Pluton Stone’a, Żelazny Krzyż Pekinpaha, Na zachodzie bez zmian Manna, Dunkierka Nolana i Cienka czerwona linia Malicka. Jednak dzieło Coppoli jest specyficzne, tu wojna jest spiritus movens szaleństwa, to ona wyzwala w człowieku bestię. Wojnę znam z rodziny, moi dziadkowie walczyli na frontach zarówno pierwszej jak i drugiej wojny światowej. Oni i ich bracia, przeszli front wschodni ze Stalingradem, okopy na Zachodzie, walki w Jugosławii, Monte Cassino i front zachodni, i żaden z nich, nigdy, nie chciał mówić o wojnie. Jak się pytałem, to odpowiadali zdawkowo uciekając od wojny, dlatego z pewną ironią patrzę na spisywane wspomnienia naszych dzielnych komandosów, ponieważ wiem, że to są bzdury i wymyślane opowieści, prawdy i tak nie mogą napisać bo wiąże ich klauzula tajemnicy państwowej a dwa wiem jakie wojna wywarła piętno na moich dziadkach.
Kapitan Willard (w tej roli świetnie zagrał Martin Sheen) wypływa kutrem patrolowym kierując się do Kambodży. Towarzyszy mu czteroosobowa załoga, złożona z 17 latka z Brooklynu, niewiele starszego surfera, kucharza z Nowego Orleanu i dowódcy łodzi. Nikt z nich nie chce nikogo zabijać, zwykli chłopcy z dołów społecznych wysłani na drugi koniec świata w celu walki o coś, o czym nie mają pojęcia. Jedynie Willard ma misję i wierzy w celowość tego co robi, choć jak mówi, już nie może znaleźć dla siebie miejsca, gdy jest w Wietnamie chce być w Stanach, gdy jest w Stanach, chce być w Wietnamie.
W trakcie rejsu Willard czyta akta Kurtza, jest nim coraz bardziej zafascynowany i nie może zrozumieć dlaczego zamiast być nagradzanym ma zostać wyeliminowany. Podczas rejsu cała załoga jak i otaczający ich świat przypominają wir, w którym początkowo wolno a w miarę upływu czasu coraz szybciej zanurzają się w odmętach szaleństwa.
Pierwszym krokiem jest spotkanie z pułkownikiem Kilgore z 1 dywizji kawalerii powietrznej. Jest coś groteskowego w tej postaci, czego symbolem jest to, gdy najpierw się wścieka i podziwia ciężko rannego żołnierza Vietcongu a następnie zaczyna mówić o surfowaniu, zapominając o tym, że daje mu właśnie pić wodę i wylewając ją na niego. Irracjonalny jest również atak helikopterów na wioskę Vietcongu, w świetle wschodzącego słońca przy głośnym Locie Valkirii Wagnera. Największą groteską jest jednak przyczyna ataku, chodzi jedynie o zajęcie wioski na godzinę aby móc posurfować na wyjątkowych w tym miejscu falach. Z tego absurdalnego powodu giną zarówno Wietnamczycy jak i Amerykanie. Willard w tym miejscu się zastanawia, co takiego musiał zrobić Kurtz skoro to, co robi Kilgore jest bez problemu akceptowane przez armię.
Ostatecznie Willard wraz z załogą uciekają przed szalonym Kilgore’m. Rejs trwa dalej. Jako pierwszy w odmętach szaleństwa pogrążać się surfer Lance. Zachowuje się coraz bardziej irracjonalnie. Kolejnym krokiem do jądra ciemności jest występ króliczków Playboya dla żołnierzy na Mekongu. To już w ogóle coś schizofrenicznego. Jasno oświetlona scena, amfiteatr pełen pijanych żołnierzy i tańczące dziewczyny w bikini. Scena jak z wariatkowa.
Następnym punktem jest bombardowany przez Wietnamczyków most. Część żołnierzy chce uciekać, część wyraźnie chorych psychicznie walczy, oficerowie leżą zabici, kurier przekazuje rozkazy po czym ucieka, a wszystko w surrealistycznej, karuzelowej scenerii rozświetlonego jak choinka, bombardowanego mostu.
Kolejnym przystankiem jest plantacja należąca i broniona przez francuskich kolonistów. Zdaje się być jakimiś dziwnym tworem nie pasującym ani do tego czasu, ani tego miejsca. Również Francuzi pogrążają się powoli w szaleństwie zdając się wiedzieć, że ich czas przeminął a nie chcąc opuścić miejsca gdzie mieszkają od pokoleń, rozdarci pomiędzy życiem a nadchodzącą śmiercią.
W końcu resztki załogi wraz z Willardem dopływają do celu. Ponownie w tle surrealistycznej uroczystości religijnej z udziałem sfanatyzowanych tłumów wiernych lokalnych wyznawców Kurtza, następuje rozmowa pomiędzy nim a Willardem. Kurtz mówi coś bardzo istotnego, wojnę wygrywają ci, którzy żelazną dyscyplinę potrafią połączyć z brakiem ludzkich uczuć i nie zawahają się zrobić największych potworności wzbudzając skrajne przerażenie, armia która nie jest w stanie posunąć się do tego, z góry skazana jest na porażkę. Gdy prześledzimy historię nie sposób nie przyznać mu racji, Asyryjczycy, Macedończycy, Rzymianie, Mongołowie, wszyscy oni budowali swe imperia na bazie bezgranicznego terroru, opartego jednak na żelaznej dyscyplinie. Kurtz jednak przypłaca to szaleństwem.
Następuje wielki finał. Podczas uroczystości lud przyprowadza na ofiarę wielkiego byka, w tym czasie równie szalony Willard wynurza się jak demon z rzeki, w ciemnościach widać jedynie przerażające białka jego oczu. Jednocześnie przeprowadzone są dwie ofiary, jedną jest szlachtowany maczetami przez tubylców byk, drugą również szlachtowany taką samą maczetą, ale przez Willarda, Kurtz.
Wielki krwawy finał w wielkiej orgii ludzkiego szaleństwa.
Film jest genialny, genialny scenariusz, genialna reżyseria, genialna gra aktorów, genialne ujęcia, genialne plenery a wszystko to na bazie genialnej, komponowanej na kwasie muzyki The Doors.
Przede wszystkim jednak film jest wielkim antywojennym krzykiem przeciwko wojnie. Wbrew łzawym opowieściom w wojnie nie ma nic szlachetnego, nie ma nic szlachetnego w mordowaniu innych ludzi, wojna wciąga ludzi w wir szaleństwa, powoduje że opanowują ich ciemności.
Przez wojnę psychika ludzka przypomina ślimaka pełzającego po ostrzu brzytwy.
Comments