Właśnie wróciłem z kina. Z jednodniowym poślizgiem zobaczyłem Drugą Część Diuny… i nie mogę się powstrzymać aby na gorąco, zanim pójdę spać nie opisać swoich wrażeń.
Diuna a właściwie cały cykl powieściowy Franka Herberta, była dla nastoletniego Zdebla objawieniem, nigdy w życiu nie czytałem tyle razy jednej książki, nigdy w życiu nie czytałem żadnej książki non stop. Ta książka, ten świat, dosłownie mnie uwiodły, pokochałem pustynię zanim ją pierwszy raz zobaczyłem na oczy. Marzyłem o niej. Wcielałem się w postać Muad’diba, wędrowałem z nim po wydmach. To dzięki tej powieści biegałem Runmageddon po Saharze.
Dlatego niesamowitym rozczarowaniem była dla mnie jej pierwsza ekranizacja w reżyserii Davida Lyncha. Z całego filmu jedynie postać Feyd Rautha, zagrana przez Stinga wybijała się ponad przeciętność.
Ogólnie jak wiecie jestem mega wymagający jeśli chodzi o filmy i ekranizacje, wszelkie ersatze doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Dlatego gdy trzy lata temu poszedłem na najnowszą ekranizację byłem pełen obaw. Niepotrzebnie, ten film był genialny. Wszystko było idealnie, fabuła i jej zgodność z książką, gra aktorów, ujęcia i niesamowita ścieżka dźwiękowa Hansa Zimmera. Po drugiej części spodziewałem się po prostu kontynuacji, której wymagała fabuła oparta na powieści Herberta. Bilety kupiłem już dwa tygodnie temu jak zawsze do Imaxa, takie filmy trzeba oglądać jedynie w Imaxie. Siadłem w fotelu i zacząłem oglądać.
Pierwsza część zawiesiła wysoko poprzeczkę ale w drugiej Denis Villeneuve podniósł ją jeszcze wyżej. Z zaskoczeniem muszę powiedzieć, ale ten film jest lepszy od książki. Jest GENIALNY.
Villeneuve rozszerzył fabułę poza książkę. Jego wizja Giedi Prime, planety Harkonnenów powodowała ciarki na skórze. Gigantyczna arena, setki tysięcy ludzi i walka psychopatycznego Feyd Rauthy robiły niesamowite wrażenie. Same postacie zarówno barona Vladimira Harkonnena zagranego przez Stellana Skarsgårda, Rabana Harkonnena zagranego przez Dave’a Bautiste a przede wszystkim Feyda Rauthy zagranego przez Austina Butlera były genialne, (wiem nadużywam tego słowa ale inaczej nie można 😉). Nie ma jak u Lyncha przerysowanych, komiksowych postaci, tu rzeczywiście wiemy bez cienia wątpliwości, że mamy do czynienia z niezwykle inteligentnymi psychopatami.
Jednocześnie widać, jak na Arrakis tworzy się kult, który Herbert świadomie wzorował na islamie. Paul Atryda grany przez Timothee Calameta broni się przed nim z całych sił lecz i on jest tylko igraszką w rękach losu. Po wypiciu wody życia, widzimy Alię Atrydę w życiu płodowym, dziecko które jeszcze się nie urodziło a już dysponuje pełną świadomością, świadomością siebie, tego co się dzieje, poprzednich matek wielebnych i przyszłości. Genialna obrona życia poczętego. Widzimy jak Mahdi, Mesjasz staje się przywódcą fanatycznych zastępów religijnych.
Na koniec, gdy Landsraad, nie chce uznać Paula za cesarza, widzimy jak legiony sfanatyzowanych fremenów wyruszają na świętą wojnę, dżihad.
Świetnie wypadła rola córki Padyszacha Irulany, co prawda drugoplanowa ale mająca wpływ na dalsze wydarzenia zagrana przez Florence Pugh.
Dopełnieniem filmu jest genialna (znowu to słowo 😉) muzyka Hansa Zimmera. Dosłownie każda nuta jest na swoim miejscu, nie ma nic zbytecznego. Zimmer komponuje nierówną muzykę, w jednych filmach świetną ale w wielu tak naprawdę czerpie wątki z samego siebie, ale w Diunie to jest mistrzostwo, z jednej strony muzyka jest częścią sceny, nie przytłacza jej ale z drugiej nie sposób sobie wyobrazić tego filmu bez tej muzyki. Mocne, surowe akordy wbijają w fotel. Worm Ride i Resurrection nawiązują do Paul’s Dream z pierwszej części. Zimmer kolejny raz wzniósł się na wyżyny.
Podsumowując, najlepszy film jaki widziałem od wielu lat. Trudno mi to przyznać, ale film jest lepszy od książki, co do tej pory wydawało mi się czymś niemożliwym. Przez trzy godziny siedzi się wbitym w fotel i nie można oderwać oczu od ekranu.
Posumowaniem może być ta chwila jak film się zakończył i włączyły się światła, i ludzie przez kilka minut w ciszy zaczęli się powoli podnosić z foteli, zupełnie jak gdyby właśnie zakończyła się jakaś uroczystość w świątyni i nie chcieli popełnić świętokradztwa głośnym zachowaniem.
Comments