W piątkowy wieczór, aby się odstresować po ciężkim tygodniu, wybraliśmy się do kina na film Ferrari.
Reżyserem jest Michael Mann, co zawsze gwarantuje bardzo dobry obraz, a głównymi aktorami Adam Driver, który niedawno zagrał świetną rolę w filmie Gucci oraz Penelopa Cruz, która jest już marką sama dla siebie.
Akcja filmu odbywa się w 1957 roku, rok po śmierci syna Ferrariego, w chwili gdy firma znajduje się na krawędzi bankructwa z powodu zbyt małej liczby sprzedanych samochodów. Ratunkiem dla Ferrari ma być zwycięstwo w prestiżowym 1500 milowym wyścigu przez całe Włochy, Mille Miglia.
Problem pogłębia to, że wyścig ten musi wygrać również stające na krawędzi upadłości Maserati.
I to jest właśnie kościec fabuły. Jednak w całym prawie dwu i półgodzinnym filmie, samych samochodów jest zaskakująco mało. Większość filmu to kłótnie z żoną nie potrafiącą mu wybaczyć śmierci syna, pobyty u kochanki, problem czy uznać nieślubnego syna czy nie. Moim zdaniem tego było za dużo, idąc na film Ferrari oczekiwałem wycia silników, wyścigów, pracy inżynierów a nie wiecznych kłótni małżeńskich. Gdybym tego oczekiwał obejrzałbym sobie „M jak miłość”.
Nikt mi nie powie, że dla człowieka przez całe życie pochłoniętego jakąś obsesją, najważniejsze są rozterki miłosne. Przecież to on projektował silniki, testował je, przygotowywał auta do wyścigów, to wszystko wymaga setek godzin spędzonych w fabryce, a tego tu po prostu nie było.
Film uratowała druga część, czyli sam wyścig Mille Miglia. To właśnie było to czego oczekiwałem. Wyścig podczas, którego doszło do tragedii, gdy jeden z bolidów wpadł w kibiców i doprowadził do śmierci 9 osób.
Podsumowując, mimo wszystko jest to dobry film, który się dobrze ogląda, i który warto zobaczyć.
Комментарии