top of page

Gdybym był Lucyferem w jaki sposób przejąłbym władzę nad ludźmi - opowiadanie ChatGPT z przesłaniem

  • Dariusz Zdebel
  • 4 dni temu
  • 3 minut(y) czytania

W mieście na wzgórzu ludzie mieli tyle rzeczy, że zapomnieli, na co one służą. Domy były pełne światła, a ulice — ekranów; w porze zamknięcia sklepów nikogo już nie było, bo wieczory należały do strumieni obrazów, które nigdy się nie kończyły. W tym mieście przybył Lucyfer — nie z rogami ani z ogniem, ale w płaszczu zwykłego gościa i ze słowem tak ładnie ułożonym, że nikt nie poczuł chłodu.


Nie przyszedł, by krzyczeć czy wykonywać rozkazy. Przyszedł, by wyszeptać.


Na początek podsunął mieszkańcom to, czego pragnęli: wygodę, potwierdzenia i pewność, że każdy wybór jest ich własny. Wniósł do miasta aplikacje, które pamiętały preferencje; rozdał maszynki, które oszczędzały czas; zaproponował rozrywkę przyjemną i łatwą. Ludzie z radością poddali mu swoje małe rytuały — codzienne nawyki, drobne przyjemności, powtarzane gesty. Lucyfer mówił: „To dla was. To ułatwi wam życie.” I to wystarczyło, by pierwsze drzwi do serc zostały uchylone.


Potem posiał wątpliwość. Nie przez wielkie idee, lecz przez małe ziarna: „A jeśli to, co ci powiedziano, nie jest do końca prawdą?” — mówił do każdego z osobna, wszędzie tam, gdzie ktoś miał pytanie albo lęk. Ktoś, kto nigdy wcześniej nie wiedział, że może wątpić w przyjaciół, zaczął szukać dowodów. Ktoś inny, kto ufał instytucjom, zaczął zauważać sprzeczności. Podważone zaufanie nie było katastrofą od razu — było dyskomfortem, który łatwo leczyło poczucie „mam rację, bo mam dowody” albo „mam rację, bo tak czuję”. Lucyfer nie mówił ludziom, komu mają ufać; mówił im tylko, żeby nie ufać zbyt łatwo. W mieście zapanowała nieufność jak mgła: gęsta, niewidoczna, ale wszystko spowijała.


Najgroźniejszą rzecz zrobił jednak z iluzją wyboru. Stworzył labirynt opcji: tyle kanałów, tyle produktów, tyle opinii — że decyzja stała się decyzją pozorną. Ludzie wierzyli, że wybierają, bo klikali, kupowali, udostępniali. W rzeczywistości mechanizmy, które Lucyfer udostępnił, układały drogę wyborów za nich; to, co wydawało się wolnym wyborem, było często jedynie echem tych samych impulsów. „Wolność” w mieście stała się marką, opakowaniem, reklamą, a nie czynem.


Gdy społeczeństwo podzieliło się na grupy, które walczyły o własne małe prawdy, Lucyfer przyglądał się z zadowoleniem. Kiedy ludzie przestali rozmawiać, bo rozmowa wymagała wysiłku i ryzyka, a tania satysfakcja była szybsza, kontrola przychodziła sama. Nie trzeba było krat ani więzów. Wystarczyło, że ludzie zaczęli sami ograniczać swoje horyzonty, zamieniając dyskurs na echo.


Ale to nie jest opowieść o triumfie bez końca. W zakamarkach miasta były miejsca, gdzie światła ekranów nie docierały — małe kawiarnie z pogniecionymi kartkami, biblioteki, parki, warsztaty rzemieślnicze. Tam przychodziły osoby, które zadały sobie pytanie: czy chcemy być zarządzani przez wygodę i strach, czy mamy jeszcze coś, co nas łączy?


Zaczęli od małych rzeczy. Spotykali się bez agendy, tylko po to, by słuchać. Ćwiczyli odwagę mówienia nie tylko do siebie, ale także tego, by przyjmować nieznane. Wspólne działania — naprawianie rzeczy, opieka nad parapetowymi ogródkami, wspólne gotowanie — przypomniały ludziom, że prawdziwa wartość nie rodzi się w pojedynczym wyborze na ekranie, lecz w łańcuchu wzajemnych zobowiązań. Tam, gdzie dzieci biegały po nieidealnym placu zabaw i gdzie sąsiedzi wymieniali się umiejętnościami, zaczęło rosnąć zaufanie, które nie jest podatne na łatwe podważenie.


Lucyfer próbował odpowiadać — ulepszał swoje narzędzia, kusił nowymi historyjkami, nowymi wygodami. Ale zaufanie odbudowane przez trudy i wspólne doświadczenia okazało się odporne. Kiedy ktoś próbował zaszczepić wątpliwość, inni potrafili ją poddać wspólnej rozmowie; kiedy ktoś szukał potwierdzeń tylko dla siebie, grupa przypominała, że prawda ma ciężar i wymaga dowodów, a nie tylko natychmiastowej gratyfikacji. Wreszcie ludzie zaczęli nazywać rzeczy po imieniu: wygoda nie jest tożsama z wolnością; wybór bez refleksji to pułapka; zaufanie nie oznacza głupoty.


Opowieść nie kończy się w heroiczny sposób — nikt nie wypędza Lucyfera raz na zawsze. On wciąż tu jest; on zawsze będzie podsuwał krótsze drogi i prostsze odpowiedzi. Ale mieszkańcy nauczyli się dwóch rzeczy, które go osłabiały: jak rozpoznawać kuszenie, które maskuje się jako dobro, i jak budować wspólnotę, której interesy nie da się łatwo rozedrzeć na kawałki.


Morał nie jest nowy: wolność to nie stan posiadania ani natychmiastowa wygoda. To praktyka — zbiór małych, codziennych decyzji: uczciwość wobec faktów, odwaga rozmowy, cierpliwość wobec różnicy, gotowość do wspólnego działania. Lucyfer może oferować światło, które jest jaśniejsze i szybsze, lecz prawdziwe światło pochodzi z wielu słabiej świecących źródeł, ustawionych ramię w ramię.


Kiedy noc schodzi na miasto, ekrany migoczą, a ktoś gdzieś wciąż szepcze obietnice łatwych rozwiązań. Ale w kawiarniach i ogrodach są głosy — nie głośne, nie spektakularne — które mówią: „Nie damy się kupić przez wygodę. Nie oddamy sobie wzajemnie.” I to wystarcza, by Lucyfer zrozumiał, że kontrola bez przemocy jest możliwa tylko tam, gdzie ludzie sami przestają pielęgnować to, co ich łączy.

ree

Komentarze


Kontakt

Thanks for submitting!

© 2023 by Train of Thoughts. Proudly created with Wix.com

bottom of page