Idziecie do kina do drugą część świetnego filmu. Reżyser ten sam, scenarzyści ci sami, główny aktor ten sam, trailer genialny, no co może pójść nie tak?
Ze wszystkich najbardziej irracjonalnych pomysłów jakie moglibyście wymyślić, nikt z nas nie wpadłby na to, że reżyser ubzdura sobie, żeby przerobić świetny film psychologiczny na tandetny, kiczowaty music hall.
Oglądając maraton filmowy, po kolejnym obejrzeniu pierwszej genialnej części Jokera wiedziałem, że Toddowi będzie ciężko utrzymać poziom i nakręcić coś porównywalnego. Mimo wszystko jednak miałem przed oczami trailer i uznałem, że nawet Lady Gaga może całkiem dobrze wkomponować się w konwencję tego filmu. Nie wpadłem jednak na to, że Todd nakręci cholerny music hall ocierający się o groteskę. Tak naprawdę wszystko co było dobre w tym filmie zostało pokazane w trailerze.
A szkoda, bo fabuła zawierała naprawdę wiele ciekawych pomysłów, szczególnie związanych z postacią Harley odgrywaną przez Lady Gagę.
Już sam początek filmu z głupawą kreskówką utrzymaną w konwencji Strusia Pędziwiatra nie nastrajał zachęcająco. Ale potem było już tylko gorzej. Nudne, przeciągające się kawałki śpiewane przez Phoenixa, niestrawny i powodujący odruchy wymiotne wątek wielkiej miłości Jokera i Harley, przyprawiały o ból głowy. Za każdym razem jak Phoenix zaczynał dusić kota i męczyć mikrofon miałem ochotę walić głową w oparcie fotela przede mną.
W tym filmie nie było żadnego przesłania, żadnych głębszych treści a odniosłem wrażenie, że wszystko zostało nakręcone jedynie w celu uświetnienia Lady Gagi. Tytuł filmu nie powinien nazywać się Joker lecz Lady Gaga Show.
Jak można było tak spieprzyć taki potencjał?
Właściwie nie wiem do kogo Todd skierował ten obraz. Konwencja music hallu skończyła się ostatnio katastrofą podczas Nędzników, którym nawet Hugh Jackman, Russel Crowe i Anne Hathaway nie pomogli, a tamten film skierowany był do zupełnie innego kręgu odbiorców, tym bardziej nie mam pojęcia czym kierował się Todd. Niestety konwencja music halli skończyła się wraz ze złotymi latami wodewilu, z Fredem Astairem i Ginger Rogers, których nota bene film leciał w tle jednej ze scen.
Znaczący był koniec filmu. Pamiętam Diuny, zarówno pierwszą jak i drugą, tam gdy film się zakończył, wszyscy siedzieli, nikt nie wiedział, czy może już wstać, w kinie było cicho jak makiem zasiał. Gdy oglądałem ostatnio niemal dwudziestoletnie Batmany Nolana, również wszyscy siedzieli na napisach. Teraz jak tylko zaczęły się napisy, widzowie rzucili się do wyjścia, dosłownie niemal biegiem się zbierali. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Ponieważ ten film na 100% będzie klapą finansową Todd będzie mógł wrócić do kolejnych Kaców w Las Vegas, i to jest sztuka dla niego, poważne kino jak widać go przerosło.
Szczerze nie polecam tego filmu.
Comments