top of page

Kanon lektur niepoprawnych politycznie wg. Zdebla – cz.15 – Tadeusz Borowski – Opowiadania.

„Ludzie ludziom zgotowali ten los” Zofia Nałkowska

„Jakże to jest, że nikt nie krzyknie, nie plunie w twarz, nie rzuci się na pierś? Zdejmujemy czapkę przed esmanami wracającymi spod lasu, jak wyczytają, idziemy z nimi na śmierć i – nic? Głodujemy, mokniemy na deszczu, zabierają nam najbliższych. Widzisz: to mistyka. Oto jest dziwne opętanie człowieka przez człowieka. Oto jest dzika bierność, której nic nie przełamie”. Tadeusz Borowski

Tak naprawdę to jest pierwszy mój tekst, który nie wiem właściwie jak rozpocząć. Po co go piszę? Jaki mam cel? Głównym celem jest przedstawienie idei a raczej właściwie istoty jak to określa Borowski „człowieka zlagrowanego”. Zawsze intrygowało mnie, jak podczas wojny ludzie łatwo zatracili swoje człowieczeństwo, jedni wykręcali się tym, że postępowali zgodnie z rozkazami, inni tym, że przecież starali się dbać o dobro innych, inni z kolei tym, że wybierali mniejsze zło. Nigdy nie mogłem zrozumieć tego pogodzenia się z losem, braku jakiegokolwiek oporu nawet w obliczu nieuchronnej śmierci. Nie mogłem pojąć, że nawet gdy polscy maszyniści mówili przewożonym, że wiozą ich do komory gazowej, nikt nie miał zamiaru uciekać z wagonów i zawsze słyszeli argument „przecież Niemcy nie mogą być tak głupi, żeby nas wymordować, skoro możemy dla nich pracować”. Z drugiej strony nie mogłem pojąć czym się kierował ktoś kto zostawał kapo, członkiem policji żydowskiej lub sonderkommando. Aż przyszedł rok 2020 i zrozumiałem wszystko. Zrozumiałem, że bez problemu można ludzi upodlić, zmusić do wszystkiego, zamknąć w domach, wystarczy nad nimi odpowiednio popracować i zgodzą się dosłownie na wszystko, mało tego sami będą pilnować aby nikt się nie wyłamywał. To smutne jak łatwo ludziom złamać kręgosłup i pozbawić wolności.

Jednak zanim do tego przejdę do idei samego „człowieka lagrowanego” muszę naświetlić kilka innych aspektów ponieważ od zakończenia wojny gdzieś tam powoli zanika prawdziwy obraz gett i obozów a na jego miejsce pojawia się uproszczony obraz na zasadzie dualizmu: więźniowie po jednej stronie i już nawet nie Niemcy a bliżej nieokreśleni naziści po drugiej. Opowiadania Borowskiego i Medaliony Nałkowskiej zawsze polecam moim uczniom jako lektury bo tylko na ich podstawie są w stanie sobie wyobrazić warunki panujące w obozach, zarówno koncentracyjnych jak i zagłady. Borowski był więźniem trzech obozów Auschwitz, Natzweiler i Dachau. Swoje przeżycia obozowe opisał w zbiorach opowiadań „Pożegnanie z Marią” i „Kamienny świat”. Pokazuje w nim obraz człowieka, w którym złamano wszelkie cechy człowieczeństwa poza zwierzęcą chęcią przeżycia. Obraz bardzo smutny a jego realność podkreśla obojętna, pozbawiona uczuć, niemal dokumentalna narracja. W 1951 roku Borowski popełnił nie wyjaśnione do dzisiaj samobójstwo na skutek zatrucia gazem.

Prawda jest taka, że niestety ale obecny uproszczony obraz ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Całą historię należy rozpocząć od samych gett, bo one były pierwszym krokiem na drodze do eksterminacji Żydów. Żeby utworzyć getto Niemcy jako naród ściśle respektujący prawa musieli mieć konkretny powód. Szybko taki powód znaleziono, była nim potencjalna epidemia tyfusu. Żeby jej przeciwdziałać wydzielano „Seuchensperrgebiet” czyli tzw. „obszar zagrożony epidemią” właściwie tożsamy z dzielnicą żydowską, do którego w celu „przeciwdziałania epidemii” przenoszono całą ludność żydowską. „W Warszawie pierwsze przymiarki do utworzenia getta miały miejsce na początku listopada 1939 r. Z powodu „niebezpieczeństwa tyfusu” cała ludność żydowska Warszawy miała do 7 listopada przenieść się do „dzielnicy ochronnej, tzn. getta””. Omawiając działalność gett, najboleśniejszym faktem jest to, iż do getta Niemcy wchodzili bardzo rzadko i nie ingerowali w jego działalność. Ich działanie sprowadzało się de facto do kilku aspektów: wydawania rozkazów, pilnowania żeby nikt nie upoważniony nie mógł przemieszczać się z i do getta, oraz ścisłego nadzoru nad reglamentacją żywności dostarczanej do getta. Każdym gettem zarządzała Rada Żydowska Judenrat złożona z 12 lub 24 członków w zależności od wielkości getta. Judenratom podlegały specjalne komisje, np. Judenratowi warszawskiemu podlegały komisje: Personalna, Prawna, Gospodarcza, Opieki Socjalnej, Cmentarna, Finansowa, ds. Batalionów Pracy, ds. Szpitalnictwa, Emigracyjna i Rewizyjna. Powstające potem wydziały były początkowo organami wykonawczymi tych komisji. Wraz z upływem czasu administracja nieustannie się zwiększała. Po utworzeniu getta w Warszawie, w maju 1941 r., Judenrat składał się z 26 wydziałów. Na ich czele stał przewodniczący (głównie jeden z 24 radnych) oraz kierownik, który na bieżąco zarządzał wydziałem. Judenratowi jako aparat początkowo porządkowy a następnie przymusu podlegała policja żydowska. Policjanci wykonywali zadania wyznaczone przez Niemców Judenratom. Było to zbieranie podatków, kontrybucji, konfiskowanie pożądanych przedmiotów, dostarczanie robotników. Stosowano przy tym przymus bezpośredni, przede wszystkim bicie. Liczebność policji żydowskiej zależała od wielkości wspólnot żydowskich. Wraz z upływem czasu kadry policji żydowskiej były powiększane. W Warszawie ostatecznie policja żydowska liczyła około 2000 członków. Niechlubną częścią historii gett jest stopniowa wywózka ludności do obozów zagłady. Wbrew potocznej opinii Niemcy nie urządzali polowań na ludzi lecz wysyłali pismo do Judenratu, w którym żądali wyznaczenia określonej liczby osób przeznaczonych do przesiedlenia, i to właśnie szef Rady Żydowskiej nakazywał sporządzanie imiennych list osób przeznaczonych do wywózki, bardzo często wpisywano na nią osoby w jakiś sposób krytykujące Judenrat. Następnie to policja żydowska wybranych nieszczęśników dostarczała na plac, z którego byli ładowani do wagonów bydlęcych transportujących ich do obozów zagłady. I o ile w początkowym etapie wszyscy rzeczywiście uważali, że celem jest ich relokacja, to później już dla nikogo nie było tajemnicą, że miejscem docelowym są obozy zagłady. To właśnie kierujący gettem w Łodzi Chaim Rumkowski w 1942 r. wysłał dzieci i starców do komór gazowych w Auschwitz. Postać Rumkowskiego w ogóle powoduje obrzydzenie i to pod wieloma aspektami, od pedofilii, o której tutaj nie będę pisał po wprowadzenie swoistego kultu jego osoby w getcie łódzkim.

„Stworzony przez Rumkowskiego system niemal natychmiast doprowadził do poważnych patologii. Policjanci żydowscy nagminnie nadużywali władzy wobec cywili i stali się zmorą getta. Przedstawiciele obozowej elity (tak zwane szyszki) załatwiali sobie dodatkowe przydziały żywnościowe i opływali w luksusy. Podczas gdy zwykli Żydzi konali z głodu, oni uprawiali hazard w lokalu Adria. Rozprzestrzeniała się plaga kradzieży, oszustw i łapownictwa. Głośna stała się sprawa heimów, czyli sanatoriów na położonym na obrzeżach getta Marysinie. Zamiast robotników korzystali z nich członkowie żydowskiego patrycjatu. W getcie szerzył się nepotyzm. Wystarczyło mieć dobre koneksje, aby przyzwoicie się „ustawić” i żyć w dobrobycie. 4 września „Prezes” wystąpił z mową, w której padły słynne słowa: „Dajcie mi swoje dzieci”. Tłumaczył w niej mieszkańcom dzielnicy zamkniętej, że muszą poświęcić swoje potomstwo, by ratować siebie i resztę mieszkańców getta – wówczas jeszcze około 80–90 tys. ludzi. Mowa ta wywołała panikę. Ludzie ukrywali swoje dzieci albo całymi rodzinami popełniali samobójstwa. Żydowska policja rzuciła się do wypełniania rozkazu „Prezesa” i czyniła to z wyjątkową brutalnością i gorliwością. Jej funkcjonariuszom obiecano bowiem, że ich dzieci zostaną ocalone. Musieli tylko wyłapać i dostarczyć na dworzec resztę nieletnich… Getto stało się areną iście dantejskich scen. „Zmobilizowano żydowską policję – pisał świadek Jakub Poznański. – Dziś rano obstawiono szpitale. Ze szpitala przy Mickiewicza pacjenci podjęli gremialną ucieczkę. Na miejscu pozostało tylko czternastu obłożnie chorych. Całą noc trwał pościg za uciekinierami. Wyciągano ich z łóżek i odstawiano do szpitala”. Piotr Zychowicz „Rumkowski - dyktator getta łódzkiego. Zbrodniarz czy wybawiciel?”

Po likwidacji gett kolejnym etapem eksterminacji Żydów był system obozów koncentracyjnych i zagłady. Tu również powstało wiele niedomówień. Po pierwsze na przykładzie Auschwitz Birkenau widać dwa różne obozy, Auchwitz było obozem koncentracyjnym przeznaczonym do obsługi w postaci darmowej siły roboczej pobliskiej fabryki IG Farben, natomiast Birkenau był obozem zagłady służącym do eksterminacji Żydów. I teraz czas na kilka niewygodnych faktów: IG Farben dla zainteresowanych to obecnie koncern Bayer co w pewien pokrętny sposób tłumaczy dlaczego nikomu nie zależy na drążeniu tematu niewolniczej siły roboczej w obozach, dwa, administracja systemu obozów byłaby niemożliwa do przeprowadzenia w tak sprawny sposób, gdyby nie to, że już przed wojną IBM dostarczył Niemcom pierwsze komputery oparte na systemie kart perforowanych, które pierwotnie służyły do reformy niemieckiego systemu opieki zdrowotnej, następnie były używane w obozach koncentracyjnych, w Auschwitz biuro IBM znajdowało się zgodnie z ustaleniami amerykańskiego historyka Edwina Black’a na terenie fabryki IG Farben, trzy, faktem bezpośrednio z tym związanym jest to, ze wbrew potocznej opinii numery obozowe nie były żadnymi numerami kolejnymi lecz określały narodowość, płeć, rodzaj więźnia (polityczny, kryminalny, homoseksualista itp.), numer i kraj transportu i inne, dlatego w celu ich sprawnej obsługi niezbędny był system maszyn liczących, dzisiaj temat numerów obozowych nie jest drążony ponieważ ich dzieckiem jest system PESEL, więc powtarzana jest bajka o dosłownych numerach kolejnych dla wszystkich przybywających do obozu i ostatnia bardzo wstydliwa sprawa, w celu większej motywacji więźniów do pracy na terenie obozu stworzono dom publiczny w bloku nr 24.

Ella Lingens, jedna z więźniarek, tak opisała werbunek do burdelu, przeprowadzony w Birkenau: „Lagerführer Hössler kazał wystąpić młodym dziewczynom, pracującym ciężko pod gołym niebem, bez możliwości umycia się i zmiany bielizny, śpiącym w zatłoczonych pomieszczeniach i żyjącym w ciągłej obawie przed biciem. Obwieścił im, że która dobrowolnie zgłosi się do domu uciech, otrzyma tam własny pokój, czystą odzież, wystarczającą ilość jedzenia, papierosy i będzie mogła codziennie się kąpać. Następnie dał do zrozumienia, że mieszkanki puffu – o ile się ‘sprawdzą’ – mogą zostać zwolnione. Oczywiście zgłaszać się mogły wyłącznie ‘Aryjki’. Żydzi byli także wykluczeni z prawa odwiedzin puffu”.

Także Piotr Setkiewicz, historyk Muzeum i autor monografii poświęconej historii obozu Auschwitz III-Monowitz, wspomina o założonym tam pod koniec 1943 r. puffie i opłatach za korzystanie z jego usług. „Bonami premiowymi płacili [...] więźniowie za wstęp do obozowego domu publicznego. Przepisy stanowiły, iż więźniowie (wyłącznie nieżydowscy) mogli z niego korzystać maksymalnie raz w tygodniu. Opłata za wizytę wynosiła 2 marki, z czego 45 fenigów otrzymywała pensjonariuszka, 5 fenigów nadzorczyni domu publicznego, a pozostałe 1,50 marki wpływało na konto WVHA. Zarówno władze SS, jak i kierownictwo IG przywiązywały dużą wagę do istnienia w obozie tego rodzaju instytucji i jak wynika z dość obfitej urzędowej korespondencji, traktowały ją jako ważny czynnik zwiększania wydajności pracy więźniów [...]”.

I na koniec nie można pominąć dwóch kategorii więźniów bez istnienia których system obozów koncentracyjnych w tej postaci w jakiej go znamy nie mógłby funkcjonować. Najbardziej osławieni to kapo odpowiadający za dyscyplinę i utrzymanie tempa pracy podległych więźniów, kapo posiadał praktycznie nieograniczoną władzę, a zatem mógł ich dowolnie karać, popędzać kijem, a nawet zabijać. Wielu kapo odznaczało się szczególnym okrucieństwem, mającym na celu zastraszenie i sterroryzowanie więźniów. Do ich obowiązków należał ponadto nadzór nad formowaniem komand, składanie meldunków o stanie liczbowym oraz zapobieganie ucieczkom. Po powrocie więźniów do obozu i apelu wieczornym ich rolę przejmowali blokowi. Kapo mieszkali oddzielnie, zazwyczaj wraz z innymi uprzywilejowanymi więźniami. Tak naprawdę podobnie jak w przypadku gett, Niemcy utrzymanie porządku w samym obozie zrzucili na barki samych więźniów czyli właśnie kapo i blokowych. Po wojnie na kapo polowali agenci Mossadu wykonując na nich wyroki śmierci, o czym też się za dużo nie mówi.

Drugim rodzajem więźniów funkcyjnych było tzw. Sonderkommando. „Składało się ono wyłącznie z więźniów Żydów. Część pracowała w barakach, segregując ubrania i inne mienie zamordowanych, przygotowując je do transportu do magazynów Kanady. Inni zatrudnieni byli bezpośrednio przy obsłudze komór gazowych: wyciąganiu zwłok, wyrywaniu złotych zębów, obcinaniu włosów, zmywaniu z podłogi śladów krwi i ekskrementów. Kolejna grupa więźniów wykopywała doły – masowe groby, do których początkowo wrzucano zwłoki. W połowie 1942 r. istniały już dwa Sonderkommanda, pracujące przy Czerwonym i Białym Domku. Wkrótce część z nich skierowano do rozkopywania masowych mogił, wydobywania ciał i paleniu ich na stosach. Sonderkommando obsługiwało również komory gazowe i krematoria.

Z opowiadań Borowskiego wybrałem dwa fragmenty, które moim zdaniem zmuszają do myślenia i analizy stosunków obozowych. Najpierw fragment „U nas w Auschwitz”

„Na bramie obozu spleciono z żelaza litery: "Praca czyni wolnym". Oni chyba w to wierzą, ci esmani i ci więźniowie, którzy są Niemcami. Ci, co się wychowali na Lutrze, Fichtem, Heglu, Nietzschem. Więc kursów na razie nie ma i włóczę się po obozie, czyniąc wycieczki krajo-i psychoznawcze. Właściwe włóczymy się w paru: Staszek, Witek i ja. Staszek kręci się zazwyczaj koło kuchni i magazynu, wyszukując tych, którym kiedyś coś dał i którzy teraz jemu dać powinni. Jakoż wieczorem zaczyna się procesja. Schodzą się jakieś typy, którym źle z oczu patrzy, uśmiechają się życzliwie wygolonymi szczękami i wyciągają spod wciętych marynarek: ten kostkę margaryny, ów biały chleb szpitalny, inny kiełbasę, tamten papierosy. Rzucają to wszystko na dolne łóżko i znikają jak w filmie. Dzielimy łupy, uzupełniamy z paczek i gotujemy w piecu, który ma kafle barwne i majolikowe. Witek łazi za fortepianem. Stoi czarne pudło w sali muzycznej w bloku, tam gdzie i puff, ale w arbeitszeicie grać nie wolno, a po apelu grają sobie muzycy, którzy poza tym dają co niedziela koncerty symfoniczne. Koniecznie pójdę posłuchać. Naprzeciw sali muzycznej znaleźliśmy drzwi z napisem "biblioteka", ale wtajemniczeni twierdzą, że to tylko dla reichsdeutschów parę kryminalnych powieści. Nie sprawdzałem, bo drzwi są zamknięte na amen. Obok biblioteki w owym bloku kultury jest oddział polityczny, a koło niego - sala muzeum. Są tam fotografie skonfiskowane z listów i ponoć nic więcej. A szkoda, mogliby pomieścić tam ową nie dopieczoną wątrobę ludzką, za której nadjedzenie mój przyjaciel, Grek, dostał dwadzieścia pięć na de. Ale najważniejsza rzecz mieści się na piętrze. Jest to puff. Puff są to okna, nawet w zimie na wpół uchylone. W oknach - po apelu wychylają się główki kobiece o różnych odcieniach, a spod niebieskich, różowych i seledynowych ( bardzo lubię ten kolor) szlafroczków wynurzają się śnieżne jak piana morska ramiona. Główek jest, zdaje się, piętnaście, a ramion - trzydzieści, jeśli nie liczymy starej Madame o potężnym, epickim, legendarnym biuście, która czuwa nad główkami, szyjkami, ramionami etc... Madame oknem się nie wychyla, ale za to urzęduje na piętrze jako cerber u wejścia do puffu. Naokoło puffu stoi tłum prominencji lagrowej. Jeśli Julii jest dziesięć, to Romeów (i to nie byle jakich) z tysiąc. Stąd przy każdej Julii tłok i konkurencja. Romeowie stoją w oknach przeciwległych bloków, krzyczą, sygnalizują rękoma, wabią. Jest lageraltester i lagerkapo, są lekarze ze szpitala i kapowie z komand. Niejedna z Julii ma stałego adoratora i obok zapewnień o wiecznej miłości, o szczęśliwym wspólnym życiu po obozie, obok wyrzutów i przekomarzań się słychać bardziej konkretne dane dotyczące mydła, perfum, jedwabnych majtek i papierosów. Jest wśród ludzi duże koleżeństwo: nie konkurują nielojalnie. Kobiety z okien są bardzo czułe i ponętne, ale jak złote ryby w akwarium niedosiężne. Tak wygląda puff z zewnątrz. Do środka można się dostać jedynie przez szrajbsztubę za karteczką, która stanowi nagrodę za dobrą i pilną pracę. Wprawdzie my, jako goście z Birkenau, i tu mamy pierwszeństwo, ale odmówiliśmy, mamy czerwone winkle, a niech kryminaliści korzystają z tego, co dla nich. Dlatego żałuj, ale ten opis będzie tylko pośredni, choć oparty na tak dobrych świadkach i tak starych numerach, jak fleger (co prawda już honorowy) M... z naszego bloku, który ma numer prawie trzy razy mniejszy niż dwie ostatnie cyfry mojego. Rozumiesz - członek założyciel! Dlatego kołysze się jak kaczka i ma szerokie spodnie z klinami, spięte z przodu agrafkami. Wieczorem wraca podniecony i wesoły. Oto idzie do szrajbsztuby i gdy czytają numery tych "dopuszczonych", czyha na nieobecnego; krzyczy wtedy hier, łapie przepustkę i gna do Madame. Wsuwa jej w łapę parę paczek papierosów, ona czyni koło niego szereg zabiegów natury higienicznej i wyszprycowany fleger gna wielkimi susami na górę. Po korytarzyku przechadzają się owe Julie z okna, w szlafroczkach niedbale owiniętych dookoła ciała. Czasem któraś przejdzie obok flegera i zapyta od niechcenia: - Który pan ma numer? - Osiem - odpowie fleger, dla pewności patrząc na karteczkę. - A to nie do mnie, to do tej Inny, blondyneczki - mruknie rozczarowana i powłóczystym krokiem odejdzie ku oknu. Wtedy fleger wchodzi pod ósemkę. Na drzwiach czyta jeszcze, że takich a takich zdrożności uskuteczniać nie wolno, bo bunkier, że dozwolone tylko to a to (szczegółowy wykaz) i tylko na tyle a tyle minut, wzdycha w kierunku judasza, przez który czasem zaglądają koleżanki, czasem Madame, czasem komandofuhrer od puffu, a czasem nawet sam komendant obozu, kładzie na stole paczkę papierosów i... aha, jeszcze dostrzega, że na szafeczce leżą dwie paczki angielskich. Wtedy dopiero jest to i..., po którym fleger wychodzi, przez roztargnienie wsadzając do kieszeni owe dwie paczki angielskich papierosów. Podlega znów dezynfekcji i wesół i szczęśliwy opowiada nam o tym wszystkim. Ale dezynfekcja czasami zawodzi, w związku z czym wybuchła onegdaj w puffie zaraza. Puff zamknięto, po numerach sprawdzano, kto był, wezwano ich urzędowo i zaaplikowano kurację. Ponieważ handel przepustkami jest szeroko uprawiany, wykurowano nie tych, co trzeba. Ha, takie jest życie. Kobiety z puffu czyniły również wycieczki na lager. W nocy wychodziły po drabinie w męskich ubraniach na pijatyki i orgie. Ale nie podobało się to postowi z pobliskiej budki i wszystko się urwało. Są i gdzie indziej kobiety: blok dziesiąty, doświadczalny. Tam się je sztucznie zapładnia (jak powiadają), szczepi się tyfus, malarię, robi się zabiegi chirurgiczne. Przelotnie widziałem tego, który tę robotę prowadzi: w zielonym myśliwskim ubraniu, w tyrolskim kapelusiku z natkanymi odznakami sportowymi, o twarzy dobrotliwego satyra. Podobno profesor uniwersytetu. Kobiety te bronione są kratami i deskami, ale często gęsto włamują się i tam i zapładniają je zgoła niesztucznie. Musi się wściekać stary profesor. Zrozum: to nie są ludzie zboczeni, którzy to czynią. Cały obóz, jak się naje i wyśpi, mówi o kobietach, cały obóz marzy o kobietach, cały obóz dobiera się do nich. Lageraltester wyleciał w karny transport za to, że właził nagminnie przez okno do puffu. Dziewiętnastoletni esman złapał w ambulansie kapelmistrza, grubego, poważnego jegomościa, oraz kilku lekarzy w pozycjach niewątpliwych z partnerkami, które przyszły rwać zęby, i trzymanym w ręku kijem wymierzył doraźnie odpowiednią porcję w odpowiednie miejsce. Takie zdarzenie nikogo nie blamuje: po prostu nie mieli szczęścia. W obozie rośnie psychoza kobiety. Dlatego kobiety z puffu są traktowane jak normalne, którym się mówi o miłości i o życiu domowym. Tych kobiet jest dziesięć, a obóz liczy kilkanaście tysięcy ludzi”.

Musicie przyznać, że to opowiadanie zaburza tradycyjny obraz obozu, który mamy utrwalony przez lata. Na mnie jednak od zawsze najbardziej wstrząsające wrażenie robiło inne opowiadanie Borowskiego, „Śmierć Śchillingera”.

„W niedzielę po apelu popołudniowym Schillinger przyjechał na dziedziniec krematorium w odwiedziny do naszego szefa. Ale szef nie miał czasu, bo właśnie przywieziono z rampy pierwsze samochody z transportu będzińskiego. Wiesz sam, bracie że wyładować transport i kazać mu się rozebrać a potem zagnać do komory – to ciężka praca, która powiedziałbym wymaga wielkiego taktu. Każdy wie dobrze, że zanim ludzie zostaną zaryglowani w komorze, nie wolno gapić się na ich klamoty, nie wolno w nich grzebać, a tym bardziej nie wolno podmacywać nagich kobiet. Już to samo, rozumiesz bracie, że każe się kobietom obnażać wespół z mężczyznami, jest dla ludzi z cugangu poważnym wstrząsem. Stosuje się wtedy system wielkiego pośpiechu, sztucznie udaje się nawał pracy w rzekomej łaźni. Zresztą naprawdę trzeba się pośpieszyć, aby zdążyć zagazować jeden transport i oczyścić z trupów komorę, zanim nadejdzie kolejny. Więc mieliśmy, uważasz bracie, transport z Będzina i Sosnowca. Żydzi ci wiedzieli dobrze, co ich czeka. Chłopcy z Sonderkomanda też się denerwowali, niektórzy pochodzą z tych stron. Były wypadki, że przyjeżdżali krewni albo znajomi. Mnie samemu się zdarzyło.. Kończyłem studia pedagogiczne w Warszawie. Chyba z piętnaście lat temu. Potem wykładałem w gimnazjum będzińskim. Proponowali mi wyjazd za granicę, nie chciałem. Rodzina, uważasz bracie. No i tak. Transport był niespokojny. To nie kupcy z Holandii czy z Francji, co to myśleli o założeniu interesu w obozie dla internowanych w Auschwitzu. Nasi Zydzi dobrze wiedzieli. Więc i esmanów była kupa, a Schillinger zobaczywszy co się dzieje wyciągnął rewolwer. Wszystko poszłoby jak należy, ale Schillingerowi spodobało się jedno ciało, rzeczywiście – klasycznie zbudowane. Pewno po to przyjechał do szefa. Podszedł więc do kobiety i wziął ją za rękę. Wtedy naga kobieta nagle schyliła się, zaczerpnęła w dłoń piasku, i sypnęła mu w oczy, a kiedy Schillinger, krzyknąwszy z bólu puścił z ręki rewolwer, kobieta pochwyciła broń i strzeliła Schillingerowi kilka razy w brzuch. Na placu powstała panika. Nadzy ludzie ruszyli na nas z krzykiem. Kobieta wypaliła jeszcze raz do szefa i zraniła go w twarz. Wtedy i szef i es mani rzucili się do ucieczki zostawiając nas samych. Ale chwała Bogu, daliśmy sobie radę. Zagnaliśmy kijami transport do komory, zaśrubowaliśmy drzwi i zawołaliśmy esmanów aby wrzucili cyklon. Nabyliśmy przecież trochę wprawy”.

Nawet nie wiem jak to skomentować. Istota „człowieka lagrowanego”. „Daliśmy sobie radę. Zagnaliśmy kijami transport do komory..”.. i jak tak patrzę na upodlone, zmanipulowane przez dziesięć miesięcy społeczeństwo zaczynam rozumieć tą nienawiść tych co wierzą w maski w stosunku do tych co nie wierzą, tych co chcą się szczepić w stosunku do tych co nie zamierzają się szczepić, tych co pokochali zamknięcie w stosunku do tych co chcą żyć jako wolni ludzie. Naprawdę rok 2020 pozwolił mi zrozumieć wiele z natury ludzkiej i jestem przerażony jak łatwo można wytworzyć przy pomocy mediów mentalność „człowieka lagrowanego”, nawet nie trzeba go katować.


Comentários


bottom of page