top of page

Kowidianizm jako nowa świecka religia.

Zsekularyzowany Zachód coraz bardziej odcina się od religii. Problem polega jednak na tym, że ludzie podświadomie potrzebują istnienia jakiegoś transcendentalnego bytu, bytu którego istoty nie potrafią do końca wyjaśnić, a który pozwala im wyjaśnić sprawy, których do końca nie rozumieją.

Religia była zawsze obecna we wszelkich działaniach ludzi, praktycznie można stwierdzić, że poniekąd jesteśmy skazani na religię.

Gdy jednak zabraknie religii sensu stricto, ludzie zaczynają sobie wytwarzać jej zamienniki. Pochodzę ze Śląska, jestem z dziada, pradziada rodowitym Ślązakiem, i u mnie w domu zawsze używano określenia ersatz, czyli coś co jest zamiennikiem jednak ze swej istoty jest zwykłą tandetą. Mój ojciec zawsze się wściekał, gdy w jakimś urządzeniu ktoś coś udoskonalił, w wyniku czego bardzo szybko się psuło, mówił wtedy, że znowu jakiś ersatz zastosowali. I właśnie tak jest z religią, gdy zabraknie prawdziwego kultu, na jego miejsce ludzie sami stworzą sobie jakiś pseudoreligijny ersatz. Zupełnie jak Żydzi na Synaju. Gdy Mojżesz wszedł na Górę Synaj, Zydzi nie rozumiejąc istoty monoteizmu, odlali sobie łatwiejszego w zrozumieniu Złotego Cielca. W koncu mieli boga, którego każdy widział i mało tego mógł go sobie pomacać.

Tak mamy i obecnie, religia chrześcijańska umiera, wojujący islam jest zbyt radykalny, więc ludzie Zachodu wymyślają sobie swieckie zamienniki religii.

Ponieważ jednak od dawna dobrem samym w sobie jest coraz bardziej skrajny hedonizm, więc i nowe świeckie kulty obsesyjnie żerują na jak najdłuższym życiu. Nie ma Boga, nie ma życia po śmierci, więc skoro wszystko się skończy z chwilą gdy umrzemy, musimy wszystko zrobić aby jak najdłużej i jak najlepiej żyć. Czyli mamy wysyp nowych świeckich kultów: wszelkiej maści wróżek, globalnego ogłupienia, szamanizmu, skrajnego wege, no i w końcu jako ukoronowanie, tych pseudoreligii pojawił się kowidianizm.

Pozornie dziwnym zdawałby się fakt, że na pseudokulty najmniej odporni są ludzie wykształceni. Jest to tylko pozorny paradoks, w rzeczywistości to własnie ludzie wykształceni odcięli się od typowych religii i dostali obsesji na punkcie swojego życia. Od dłuższego czasu staliśmy się cywilizacją hipochondryków wsłuchujących się w każdy szelest swojego organizmu i biegającymi z byle głupotą do lekarza. Jemy kilogramami wszelkiego rodzaju suplementy i pseudolekarstwa na każdą wyimaginowaną dolegliwość, negując biologię i procesy starzenia. I ponownie zjawisko to dotyczy przede wszystkim ludzi wykształconych, mających obsesję na punkcie swojego zdrowia i młodości. Można powiedzieć, że dojrzeliśmy do covida na długo przedtem zanim on się pojawił.

A Covid od samego początku miał cechy religii.

Na długo przed pojawieniem się wirusa Sars Cov 2, niczym Mesjasz był zapowiadany przez proroków. Od wielu lat Gates i spółka zapowiadali nadejście pandemii, choroby nad chorobami, miecza na głowy grzesznej ludzkości, ludzkości grzeszącej tym, że ma dzieci, grzeszącej jedzeniem mięsa, tym że w zimie się grzeje a nade wszystko grzeszącej przeciw Ziemi samym swym istnieniem. Oczywiście jak każdy dobry prorok, tak Gates, Gore i reszta spółki dokładnie wiedzieli na czym polegają grzechy ludzkości, wiedzieli bo jako prorocy mieli nadprzyrodzony kontakt z Absolutem. Ostrzegali ludzkość, „nawróćcie się”, apelowano o depopulację, ale grzesznicy pozostali głusi na nawoływania proroków.

W 2019 roku w Davos, nastąpiło Zwiastowanie, Prawi dowiedzieli się, że Chwila nadchodzi, szybko wypracowali procedury na czas gdy Wirus nadejdzie. Ponieważ wiedzieli, że grzesznicy nie uwierzą, sami niczym trzej królowie przygotowali się na jego nadejście. Przygotowali mirrę, złoto i kadzidło, czyli lockdown, maseczki i dystans społeczny.

I stało się, świecki Mesjasz nadszedł, urodził się na targu zwierzęcym w dalekim Wuhan. Nawet jego pojawienie przypomina w jakiejś formie karykaturalne niepokalane poczęcie, nikt nie potrafił do końca bowiem wyjaśnić jak i dlaczego akurat wtedy wirus przeskoczył z nietoperza na człowieka. Do końca nie wskazano pośrednika, po prostu stało się. Nadszedł.

I zaraz potem zaczęły się cuda, i jak zawsze to bywa z cudami, odbyły się tylko na początku, potem Wirus jak każdy bóg stracił ochotę na czynienie cudów.

Pierwsze cuda były w Wuhan. Tajemnicze szpitale, zaspawane drzwi, chlorowanie dróg, tajemnicze zgony. Ale grzesznicy na Zachodzie nadal nie wierzyli więc cuda pojawiły się również w Europie i Stanach. Najpierw Włochy, Bergamo, sala z setkami trumien, ciężarówki jeżdzące w nocy i w tajemnicy ze zmarłymi. Nikomu nie podpadło, że skoro to taka tajemnica to dlaczego zawsze przypadkiem obok były media, nie, to był świecki cud. Równolegle z Europą cud pojawił się w Nowym Jorku. Zmarłych grzebano na wyspie Hart Island. I potem już nie miało znaczenia, że w Bergamo wykorzystano zdjęcia z katastrofy z przed kilku lat, gdy utonęli imigranci, że wielkie ciężarówki wojskowe jeździły puste lub z dwoma lub jedną trumną, a w Nowym Jorku wykorzystano ciała bezdomnych i kadry z filmu Contagion. To wszystko już było nieistotne, cuda się stały. Oczywiście akolici nowego kultu cudom dopomogli, więc w Bergamo jak i w Nowym Jorku zrobiono wszystko aby zmarłych było jak najwięcej, do domów starości specjalnie przenoszono chorych aby zarażali jak najwięcej innych, i mimo, że obok stały puste szpitale polowe umieszczano ich wśród zdrowych, w wyniku czego choroba zaczęła roznosić się jak ogień w suchym lesie.

A potem już jak każdy kult, który trafi na odpowiednią pożywkę, kowidianizm rozprzestrzenił się na całym świecie.

No może nie na całym, bo covid od początku miał silne powinowactwo do pieniędzy i upodobał sobie najbardziej bogate kraje, lekko tylko muskając najbiedniejsze kraje świata w tym prawie całą Czarną Afrykę poza RPA, również w krajach muzułmańskich upodobał sobie najbogatsze jakoś nie masakrując tych najbiedniejszych.

No ale w końcu ukształtował się w pełnoprawny kult.

Ma swoje przykazania: maseczki, dystans społeczny, lockdown.

Ma swoje dogmaty i jak wszystkie dogmaty, również i w te się nie wątpi, tylko przyjmuje na wiarę. Dogmatem jest jego pochodzenie, dogmatem jest brak lekarstwa i dogmatem jest skuteczność lockdownów i maseczek.

I jak każdy nowy kult, nienawidzi wszelkiej maści heretyków i niewierzących. To wszystko przebrzydli foliarze, tępi płaskoziemcy, wrogowie ludzkości, mordercy swoich babć i dziadków. I nawet gdy się okazuje, że wątpiący to nobliści lub światowej sławy naukowcy, to zaraz działa covidowa inkwizycja. Oczywiście covidowe commando już nie pali wzorem minionych wieków dzieł Galileusza ale kasuje ich z wszelkich elektronicznych źródeł wiedzy. A jak to nie pomaga, to mamy współczesne stosy, czyli wezwania przed Izby Lekarskie, odbieranie praw do wykonywania zawodu i zwalnianie z pracy. Na temat covida nie ma dyskusji, „Chwalmy Pana”, „Nie wątpmy”, „Ukorzcie się grzesznicy”.

Jak każda religia kowidianizm ma swoich kapłanów, wbrew pozorom nie muszą to być epidemiolodzy, mogą być programiści jak Gates, aktorzy jak Pazura, sportowcy jak Małysz ale jednak przede wszystkim lekarze, pediatrzy, reumatolodzy, interniści. Oni wysoko nad głowami trzymają sztandar nowej wiary nie pozwalając na najmniejsze chwile zwątpienia.

I jako ukoronowanie, mamy świecką Eucharystię – „Zaszczepienie”. Nie można go umniejszać to ono jest formą przeistoczenia, zamiany chleba i wina w ciało i krew. To zaszczepienie jest ostatecznym dowodem na wiarę, ono powoduje wejście do prawdziwej kowidowej wspólnoty. A zaszczepieni biegając po Internetach z kartkami szczepień jako żywo przypominają mi najlepsze chwile chińskiej rewolucji kulturalnej i dorodnych maoistowskich hunwejbinów. Zresztą mają bardzo podobne podejście do wątpiących naukowców, brakuje tylko, żeby ich pędzili boso i kartami grzechu wiszącymi na szyjach ulicami miast.

Jak każdy kult tak i kowidianizm musi dać jakąś obietnicę, jakąś namiastkę świeckiego raju. I ma. Obietnicą, kowidowym zbawieniem, jest mityczny „powrót do normalności”, „nawróćcie się bo bliskie jest Królestwo Niebieskie” , „zaszczepcie się, to już ostatnia prosta”. I jak każdy sprawnie zarządzany kult, kowidianizmowi nie zależy na tym aby wszyscy się nawrócili, czyli zaszczepili. Grzesznicy są niezbędni, niezbędni do funkcjonowania kultu, raz, że dzięki nim nie ma ryzyka, że trzeba będzie wypełnić obietnice, nie łudźcie się, żadnego powrotu do normalności nie będzie, to jest ułuda, a dwa grzesznicy są potrzebni aby podtrzymywać ogień prawdziwej wiary. Nic tak nie łączy ludzi jak wspólny i widoczny wróg. „Patrzcie, mamy kolejną mutację, szpitale zamknięte, ludzie umierają, nie możemy ściągnąć maseczek, bo Ci cholerni foliarze, płaskoziemcy odrzucają prawdziwą wiarę, nie chcą wejść do cudownej wspólnoty zaszczepionych tych co zawierzyli, to wszystko przez nich”.

I już na koniec, powstaje pytanie kto będzie najbardziej bronił nowej religii. Nie, nie prości ludzie (mam nadzieję, że nikogo nie obraziłem, nie miałem takiego zamiaru), najbardziej bronić go będą Ci, którzy uważają się za elitę, za wykształconych. Paradoks? Nie. Prosta psychologia. Zostali poddani praniu mózgu, ich postawy zostały określone. Patrząc z perspektywy ludzi, którzy zaangażowali się w zdarzenia związane z kowidianizmem całkowicie i publicznie, przyznanie się do faktu, że padło się ofiarą oszustwa, byłoby w tym wypadku jednoznaczne ze stwierdzeniem, „że zrobiłem z siebie kompletnego idiotę”. O wiele bardziej korzystne jest w tym momencie stwierdzenie, żyję bo chodziłem w maseczce, żyje bo nie wychodziłem z domu, żyję bo się zaszczepiłem. To właśnie szczepionki a nie odporność stadna zakończyły chorobę. A żeby wyjaśnić dysonans związany z zachorowaniem mimo zaszczepienia potrzebni są właśnie grzesznicy, foliarze. Gdyby nie oni, nie byłoby nowych mutacji. I wtedy wszystko nagle staje się proste i jasne. A wiara miast maleć będzie rosła.



2 wyświetlenia0 komentarzy

Comments


bottom of page