W świecie medialnej tresury.
„Ważna nie jest rzeczywistość, ale to, w co ludzie uwierzą” – R. Mucchieli „Mówcie im to co chcą usłyszeć” – Lenin „Mówienie prawdy to nędzny burżuazyjny przesąd” – Lenin „Przekazywanie informacji to nic innego, jak formowanie i urabianie świadomości i odciskanie w niej, niczym w glinie, wybranych kształtów.”
Vladimir Volkoff był synem rosyjskich emigrantów urodzonym w Paryżu. Jego stryjem był Piotr Czajkowski. Jest autorem setki książek i podobnej liczby artykułów. W Polsce do tej pory ukazało się kilka jego powieści, niedawno jednak wydawnictwo Wektory po raz pierwszy wydało jego książkę dotyczącą technik manipulacyjnych pod tytułem „Krótka historia dezinformacji”. Volkoff poznał działania dezinformacyjne od podszewki, ponieważ podczas wojny w Algierii służył w francuskim wywiadzie, gdzie między innymi właśnie zajmował się działaniami związanymi z dezinformacją.
Volkoff zaczyna swoją książkę od opisu wojny psychologicznej zawartej w książce R. Mucchielego „Przewrót”. Wskazał on, że każda współczesna wojna psychologiczna ma trzy cele: „- Zdemoralizować dany naród i zdezintegrować grupy, które go tworzą; - Zdyskredytować jego władze, ich obrońców, urzędników państwowych i wybitniejsze osobistości; - Zneutralizować masy, aby przeszkodzić im we wszelkiej spontanicznej interwencji na korzyść istniejącego ładu, aż do wybranego momentu, w którym już bez przemocy niewielka mniejszość obejmie władzę”.
Odbiegając na chwilę od samej książki, serio nie widzicie żadnej analogii do tego co się obecnie dzieje?
Jak wskazuje Mucchieli, celem tych działań nie jest mobilizacja mas lecz wręcz przeciwnie, doprowadzenie do całkowitej dezintegracji społeczeństwa i jego neutralizacji, dzięki czemu władzę może przejąć stosunkowo niewielka grupa agentów.
W dalszej części Volkoff stara się odpowiedzieć czym nie jest dezinformacja. Wskazuje, że wojsko dokonując analizy pozyskanych wiadomości stara się z nich uzyskać informację. W tym celu stosuje potrójne sito: najpierw oceniana jest wiarygodność źródła, następnie oceniana jest sama wiadomość a ostatecznie dokonuje się jej weryfikacji. Jak widać po wypowiedziach naszych wojskowych na temat obecnych wydarzeń, dla nich wiadomość jest tożsama z informacją i nie dokonuje się żadnych weryfikacji.
Zdaniem Volkoffa każda informacja sama w sobie jest sfałszowana. Celem jej fałszowania może być: uzyskanie określonej opinii czy postawy wobec jakiejś akcji, próba sprzedania jakiegoś produktu, przekonanie społeczeństwa do jakiejś sprawy, akcji, partii, kandydata. „W takiej sytuacji zdarza się często, że zwiększa się świadomie kontrasty, to znaczy, że aby przedstawić kogoś czystym, jak biel śniegu – przedstawia się kogoś innego czarnego jak sam diabeł.”
Należy wyraźnie odróżnić propagandę od dezinformacji. Propaganda zawsze jest prowadzona oficjalnie, nikt się z nią nie kryje. Propaganda ma cechy kalwinizmu z jego predestynacją, zgodnie z nią jedne sprawy, idee, ludzie muszą być absolutnie dobrzy, natomiast inni absolutnie źli.
Volkoff przypomina Orwella i jego „Dwie minuty nienawiści”, sankiulotów i „Arystokratów na latarnie”, Gambettę i „Klerykalizm – oto wróg”, Stalina i „wybicie kułaków”, Hitlera nawołującego do eliminacji „brudnych Żydów”.
Innym pojęciem jest intoksykacja. Jest to pojęcie pochodzenia wojskowego a oznacza, zarażenie jakąś informacją ośrodka decyzyjnego, np. zarządu firmy, korporacji, rządu lub sztabu, w celu np. wymuszenia na nim odpowiedniej reakcji. Natomiast dezinformacja dotyczy ogółu społeczeństwa i jej celem jest zmanipulowanie opinii publicznej , przy pomocy podstępu i w celu osiągnięcia celów politycznych.
Dezinformacja składa się z kilku elementów. Istotnym jest agent wpływu, który zawsze posługuje się stwierdzeniem: „Jeśli nie… to…”. Zawsze jest ostrzeżenie, które ma wymusić odpowiednie działanie ogółu. Kolejnymi elementami są nośniki, motywy (czyli korzyści, które rzekomo ma uzyskać ogół jeśli podejmie oczekiwane działania), przekaźnik (czyli ci, co uwiarygodniają dezinformację) oraz pudło rezonansowe (czyli wszyscy ci wierni wyznawcy, którzy połknęli haczyk).
Ojcem dezinformacji był Sun Tzu, autor „Sztuki wojny”. Jego zdaniem celem dezinformacji jest pozbawienie wroga chęci do walki. „W wojnie najlepszą polityką jest zawładnąć wrogim państwem w stanie nienaruszonym; jego zniszczenie jest ostatecznością. Cała sztuka wojny oparta jest na oszustwie”.
Ze „Sztuki wojny” współczesna wojna psychologiczna stosuje następujące działania: „- Dyskredytujcie wszystko, co dobre w kraju przeciwnika - Wciągajcie przedstawicieli kół rządzących kraju przeciwnego w przedsięwzięcia nielegalne. Niszczcie ich reputację, a w stosownej chwili wystawiajcie ich na pogardę współobywateli - Wprowadzajcie nieład i waśnie między obywatelami w kraju przeciwnika - Podburzajcie młodych przeciw starszym. Wyśmiewajcie tradycje przeciwników”.
Trudno zaprzeczyć analogiom z tym czego obecnie jesteśmy świadkami w krajach Zachodu. Jesteśmy w stanie wojny psychologicznej i w imię naszego daleko posuniętego dobra powinniśmy jak najszybciej określić przeciwników.
Narzędziem, które umożliwiło przeprowadzanie dezinformacji na szerszą skalę jest pismo. Wynika to z tego, że odbiorcy nie odnoszą się krytycznie do słowa drukowanego. Hasło „To prawda, bo czytałem o tym”, a obecnie zmodyfikowane: „To prawda, bo widziałem to”, jest swoistym aksjomatem, prawdą samą w sobie, której nikt nie podważa.
Volkoff następnie opisuje dezinformację wszechobecną podczas wszelkich rewolucji, ja chciałbym się skupić na opisywanej już przeze mnie przy okazji innych książek rzezi Wandei. W tym miejscu interesuje nas w jaki sposób usprawiedliwiono próbę eksterminacji całej populacji tego regionu. Żeby to przeprowadzić trzeba było zastosować dwa elementy technik dezinformacyjnych: motyw i logomachię. Motyw „jest prosty, jak wszystkie tematy dobre dla dezinformacji, prosty i wymykający się całkowicie prawdopodobieństwu i logice, co jest ważne”, gdyż motyw nie powinien być ani prawdopodobny ani logiczny, ma nie skłaniać do myślenia, którego w dezinformacji powinniśmy unikać. W tym przypadku był idealny: „Wandejczycy nie są ludźmi”. Logomachia, natomiast to tzw. „odwrotny język”, walka to słowa. W przypadku Wandei to: „bandyci, fanatycy, zbrodnicza banda, horda, żałosna armia bandytów, barbarzyńcy, ohydna rasa, bestie, potwory rozjuszone krwią i mordem”. Brzmi znajomo? Macie rację, teraz to zupełnie coś innego.
To wielcy filozofowie Oświecenia tacy jak Wolter wpadli na koncept, że najpierw można wykluczyć „jakąś społeczność z reszty ludzkości, a gdy już raz ją wykluczono – nic nie przeszkadzało, by ją eksterminować.” W przypadku Wandei nikt nie zarzucał Wandejczykom sympatii rojalistowskich ani katolickich, zręcznie je pominięto, od razu skupiono się na ich rasie i ich diabolizacji.
Kolejne kamienie milowe w rozwoju dezinformacji położył Goebbels. Który w historii dezinformacji zapisał się takimi znaczącymi sformułowaniami jak: „Kłamstwo powtórzone tysiąc razy pozostaje kłamstwem, ale powtórzone milion razy staje się prawdą.” Czy: „Propaganda nie ma nic wspólnego z prawdą.”
To jego działanie polegało na: „rozpętaniu wulkanicznych namiętności, prowokowaniu wybuchów gniewu, wprawianiu w ruch ludzkich mas, organizowaniu nienawiści i rozpaczy z zimną kalkulacją”. Jednocześnie trzeba mu przyznać brak hipokryzji, ponieważ mówił wprost: „Rolą propagandy nie jest być inteligentną, ale prowadzić do sukcesu. Jeśli ktoś mi mówi „Wasza propaganda nie jest moralna”, bezużyteczne jest, abym poważnie z nim dyskutował”.
Jednocześnie z dużym poczuciem humoru podpisywał swe ulotki „Goebbels, szef bandytów”. Nota bene, widać jak niedawno kadzona przez salony, czerwona szuja Urban, wcale nie był żadną nowalijką jeśli chodzi o styl pisania artykułów na poziomie szamba, po prostu zerżnął żywcem styl od Goebbelsa.
Innym ojcem nowoczesnej zarówno propagandy jak i dezinformacji był Lenin. Tak jak i Goebbels był mistrzem chwytliwych haseł. „Wojna pałacom, pokój chatom”, „Mówcie im to, co chcą usłyszeć”, „Sprzedamy im sznur, na którym ich powiesimy”, to tylko niektóre z nich.
Ja lubię jednak inne sformułowanie, a mianowicie „Pożyteczni idioci”. Może dlatego, iż przez ostanie trzy lata nieustannie się o nich potykam. Jak to ktoś powiedział, idiotów nie ma dużo na świecie ale tak sprytnie się rozmieścili, że nie sposób się o nich nie przewrócić.
Jak pisał sam Lenin: „W następstwie bezpośrednich obserwacji, jakie poczyniłem osobiście podczas lat spędzonych na emigracji muszę wyznać, że środowiska, które w Europie Zachodniej i w Ameryce nazywają środowiskami wykształconymi, nie są zdolne zrozumieć ani obecnej sytuacji, ani realnego stosunku sił. Środowiska te powinny być postrzegane jako głuchonieme”
Tak, tak, dobrze widzicie, dla Lenina tzw. ludzie wykształceni na Zachodzie to Głuchoniemi. Ale to nie wszystko, teraz wali w nich z panzerfausta:
„Trzeba posługiwać się działaniami specjalnymi, które mogą przyśpieszać, nasze zwycięstwo na krajami kapitalistycznymi: a. Głosić – celem uspokojenia głuchoniemych – fikcyjny rozdział naszego rządu od partii i Politbiura. Komintern ma być określany jako niezależne zgrupowanie polityczne tolerowane na terenie Związku Radzieckiego. Głuchoniemi w to uwierzą b. Wyjaśniać nasze życzenie natychmiastowego nawiązania stosunków dyplomatycznych z krajami kapitalistycznymi na bazie całkowitej nieingerencji w sprawy wewnętrzne. Głuchoniemi i w to uwierzą. Będą nawet zachwyceni i otworzą przed nami swe drzwi, przez które wejdą emisariusze Kominternu i nasze służby wywiadowcze pod pozorem reprezentacji dyplomatycznej, kulturalnej i handlowej. Głuchoniemi staną się ponadto ślepi. Udzielą nam kredytów, którymi posłużymy się do podtrzymania partii komunistycznych w ich krajach.” (jak widać po obecnej akcji z robalami, nie ma takiego idiotyzmu, którego głuchoniemi by nie łyknęli, warunek jest jeden, muszą im to podać „wolne i niezależne media” i koniecznie musi to płynąć z Unii)
Volkoff opisując zdziwienie Zachodu, częstą zmianą oficjalnych poglądów Partii, pisze, że dla Lenina „Jedyną prawdą było to, że nie ma prawdy”. Poglądy należy dostosować do bieżących potrzeb przedstawianych jako niezmienne. Sedno tego problemu niezwykle trafnie ujął Orwell w „Roku 1984”.
Istotą a jednocześnie arcydziełem komunistycznej dezinformacji był „drewniany język”. Jego celem jest blokowanie komunikowania się i powstrzymanie tworzenia się społeczności obywatelskiej. Komunizm wymagając nie tylko działania i myślenia jak trzeba, miał na celu to żeby również mówiono jak trzeba, ponieważ „sama myśl jest bezsilna bez słowa i że narzucone słownictwo skazuje człowieka na fałszywe rozumowanie”. Drewniany język preferuje zdania na zasadzie rzeczowników poprzedzonych przyimkami, woli formy bezosobowe, dąży do wyeliminowania formy „ja” i zastąpienia jej „my”, co z kolei umożliwia łatwe przeciwstawienie jej formie „oni”, opiera się na formach biernych i bezosobowych. Przede wszystkim jednak cechuje się drastycznym zubożeniem słownictwa, komuniści używali spośród 22 tysięcy słów dostępnych w języku rosyjskim jedynie 1,5 tysiąca. Drewniany język świetnie opisał Orwell w „Roku 1984”.
Również dzisiaj możemy zaobserwować postępującą kastrację języka dokonywaną z jednej strony przy wykorzystaniu poprawności politycznej a z drugiej przy pomocy galopującej barbaryzacji słownictwa. Drewniany język jest obecnie powszechnie używany przez media.
Jak powiedział Goebbels „My nie mówimy po to, aby cokolwiek powiedzieć, ale żeby uzyskać określony skutek”.
„Drewniany język jest rozmową w jednym tylko kierunku, nie dopuszcza repliki. Nie można w nim wyrażać myśli. Eliminując „ja”, zmierza do eliminacji człowieka jako podmiotu. Przykładem drewnianego języka, tej orwellowskiej nowomowy są obecnie feminatywy oraz zaimki używane przez ideologów gender. Szczególnie te ostatnie rozwijają podstawy bolszewickiej nowomowy, ponieważ eliminują nie tylko „ja” ale również wszelką odrębność jednostki, jednostka staje się jakimś nieokreślonym biologicznie bytem, blobem. Współczesna nowomowa wprost realizuje leninowskie założenie, że „Jedyną prawdą jest to, że nie ma prawdy”.
Po dalszej części książki, w której opisuje główne akcje dezinformacyjne przeprowadzane zarówno przez Blok Wschodni jak i Zachodni, Volkoff zatrzymuje się nad analizą sytuacji politycznej w chwili upadku komunizmu, a jednocześnie chwili gdy pisał książkę czyli w 1990 r. W sumie moja próżność została mile połechtana gdyż stwierdza tam to, co ja sam już ileś lat temu zauważyłem obserwując naszą chorą rzeczywistość.
„Zachód jawił się (dla obywateli Bloku Wschodniego przyp. własny) jako zasadniczy wróg marksizmu, podczas gdy ten sam Zachód był już głęboko marksistowski.”
Volkoff porównuje dwie bratnie i równie zbrodnicze idee, czyli narodowy socjalizm i komunizm, i wskazuje, że o ile narodowy socjalizm został jednoznacznie potępiony (jak się jednak okazuje czytając Harariego wychwalającego tzw. humanizm ewolucyjny, nie wystarczająco jak widać) to komunizm jako idea ma się całkiem dobrze.
„Spróbujcie przedstawić się jako były nazista, nawet skruszony, zobaczycie skutek… gdy jednak przedstawicie się jako były komunista zostaniecie wszędzie dobrze przyjęci” W sumie ciekaw jestem jaka byłaby reakcja Volkoffa, gdy żył do dzisiaj i mógł na własne oczy zobaczyć jak w 2023 r. całe hordy byłych komunistów i ich dzieci mają się całkiem dobrze i próbują stawiać na baczność w całej Europie tych co trzydzieści lat wstecz odsunęli ich od władzy.
„Komunistom udało się sprawić, że zapomniano: - że komunizm kosztował życie co najmniej stu milionów istnień ludzkich - że komunizm wynalazł obozy koncentracyjne (to niestety nie jest prawda, gdyż ten wynalazek zawdzięczamy Anglikom) - że przeprowadzał deportacje całych narodów - że doprowadził do bankructwa wszystkie kraje, w których się zainstalował - że wysterylizował intelektualnie całe narody - że pogwałcił niepodległość wielu krajów - że systematycznie posługiwał się terrorem i kłamstwem jako środkami sprawowania władzy” Cóż dodać, Respect Panowie.
„Musicie przyznać, że to sprawa po prostu niewiarygodna i że trudno nie dostrzegać w tym zwycięstwa dezinformacji. Komunizm skrywa się dzisiaj pod maską socjaldemokracji czy jak w Rosji pod maską nacjonalizmu”.
Akcja dezinformacyjna zdaniem Volkoffa, podobna jest w swej istocie do reklamy.
Jej źródłem jest Klient, najczęściej jest nim państwo lub partie polityczne. To Klient opłaca koszty dezinformacji. Wykonawcą jest Agent, najczęściej jest nią agencja prywatna lub rządowa. Agent przeprowadza Badanie Rynku, czyli analizę tego jakich nośników oraz przekaźników należy użyć. Po Badaniu, należy wprowadzić same Nośniki, którymi będą wydarzenia prawdziwe lub uważane za prawdziwe. Może nim być również fałszerstwo. Kolejnym krokiem będzie zastosowanie Przekaźników czyli telewizji, mediów społecznościowych, prasy, radia. Jak widzimy to od trzech lat, dziennikarze się tak sprostytuowali, że nie nastręcza to obecnie najmniejszych problemów. W tym momencie pojawia się Motyw, który musi być jak najprostszy, najlepszym jest „walka o pokój”. Teraz zaczyna się Obróbka motywu, pewne informacje się blokuje, inne publikuje niepełne, fałszywe, ewentualnie wprowadza się nadmiar informacji, bazą wszystkiego są odpowiednio ukierunkowane komentarze. Powinny być jak najprostsze i posiadać formę łatwo zrozumiałego kodu. To jest chwila gdy na scenę wchodzą Pudła Rezonansowe, czyli prawdziwi wyznawcy. Pamiętacie Folwark Zwierzęcy? Cztery nogi dobrze, dwie nogi źle? Aby stado baranów było jak najliczniejsze niezbędni są Agenci Wpływu, przepowiadający w kółko co się stanie, jeśli czegoś się nie zrobi. „Jeśli się nie… zabijecie swoją babcię”, „Jeśli nie zrobimy tego, to nam bomby na łeb zaczną spadać”, „Jeśli będziemy jeździć autami to za dwa lata Ziemia się ugotuje” itd. itp. Agenci wpływu są rekrutowani dzięki MICE (pieniądzom, ideologii, seksowi lub miłości własnej (EGO)). Wbrew pozorom akcja dezinformacyjna wcale nie jest taka trudna. Zdaniem kapitana Coignet „Ledwie 7% społeczeństwa odporne jest na pisaną lub mówioną reklamę. Bardzo możliwe iż z nastaniem telewizji ten procent znacząco się obniżył.”
Teraz mamy odpowiedź dlaczego rządy są tak bardzo zainteresowane ciągłym obniżeniem poziomu edukacji lub wykształceniem ponad wrodzoną inteligencję.
„Tolerancja dezinformacji jest ograniczona. Jest wprost proporcjonalna do niewiedzy danej społeczności na dany temat.” Jak mówił mój ojciec „Największym błędem Komuny były to, iż zaczęli za bardzo kształcić ludzi”. Wtedy mu nie wierzyłem, teraz patrząc na to z perspektywy lat muszę przyznać, że trafnie to ujął.
Kolejnym elementem skutecznej dezinformacji jest Diabolizacja. O potencjalnym wrogu mówi się wszystko co najgorsze „w oparciu o nośniki dezinformacyjne: fałszywe informacje, fałszywe oświadczenia, fałszywe fotografie”. Z Diabolizacją powiązany jest Manicheizm, czyli podział na dobrych, tych naszych i złych, nienaszych. Ostatnim elementem jest Psychoza, „publiczny wrzask”, ludzie już nie widzą i nie chcą widzieć niczego poza dezinformacją, wytwarza się „efekt wampiryzmu”, „dezinformowany sam staje się dezinformatorem.” Przypomnijcie sobie to zbiorowe szaleństwo podczas tzw. pandemii, gdy świat żywcem zaczął przypominać kadry z kolejnej części Resident Evil.
W kolejnych rozdziałach Volkoff opisuje żonglerkę słowami, kiedy odpowiednio ukierunkowane tłumaczenia słów, definicji lub odpowiednie sformułowania, frazy powodują u odbiorców pożądane reakcje. Do akcesoriów werbalnych zalicza się również logomachia czyli walka na słowa. Celem jej jest wyrażenie nienawiści słownictwem w celu przedstawienia wroga jako odrażającego, wyśmiania go lub poniżenia. Zastosowali ją z oczekiwanym skutkiem Anglicy podczas I wojny światowej, konsekwentnie i celowo nazywając Niemców, Hunami. Formą logomachii jest „polowanie na czarownice”, stosowane w stosunku do wszystkich odpornych na dezinformację, pamiętacie „zakłamane karły reakcji”? A „foliarzy”, „płaskoziemców”, „ruskie onuce”?
Jak pisze Volkoff, logomachia jest skuteczniejsza od dezinformacji, ponieważ sięga głębiej i „wykorzystuje aintelektualną skłonność odbiorcy i sięga poziomu irracjonalnego, do którego nie dociera dezinformacja.”
Bardzo istotny w skutecznej akcji dezinformacyjnej jest obraz. Zasada jest prosta: „To prawda, ponieważ to widziałem.” Obraz ma kilka istotnych zalet: Nie można mu zaprzeczyć, mimo iż każdy zdaje sobie sprawę, że można go zafałszować bez najmniejszego problemu i tak nikt nie podaje w wątpliwość jego autentyczności, no bo przecież widzimy. Po drugie bardziej oddziałuje na nasze emocje wymykając się analizie rozumowej. Po trzecie, ze względu na swoją specyfikę idealnie się nadaje do wszelakiej manipulacji, cięcia, kadrowania, sklejania. Należy tu dodać, że Volkoff pisał książkę w 1990 r. gdyby znał obecne możliwości w kreacji obrazu na komputerze musiałby przyznać, że wiarygodność wszelkiego obrazu jako źródła jest niesamowicie niska, co mimo to, nie przeszkadza temu, że ludzie i tak przyjmują wszystko co im jest pokazane bez najmniejszej refleksji. I po czwarte, obraz bardziej niż słowa kieruje się do mas, jest szybki w odbiorze, dociera do największej liczby odbiorców co pozbawia ich naturalnej obrony przed złudzeniami.
W dezinformacji poczesne miejsce zajmuje telewizja, która jest wprost predestynowana do wszelkiego rodzaju manipulacji, co poniekąd tłumaczy wściekłość kół rządowych kierowaną przez ostatnie trzy lata w stosunku do tych, którzy nie oglądają telewizji. Manipulacja bowiem tymi osobami staje się niesamowicie utrudniona.
„W telewizji tworzy się wir informacyjny, który eliminuje każdą dyskusję. Dziennikarze telewizyjni są bardzo dobrze opłacani i nie mają żadnego interesu, by gromadzić obrazy, które nie spodobają się ich zwierzchnikom, bo nie mieszczą się w powszechnie przyjętym głównym nurcie (mainstream)”. Bardzo istotnym problemem jest to, że wszystkie stacje korzystają z tego samego obrazu dostarczanego im przez zewnętrzne agencje. „Ekipa, która uda się na miejsce i zrobi reportaż bardziej odpowiadający rzeczywistości, nie ma żadnej szansy pokazać co zobaczyła”. W przypadku obrazu de facto nie istnieje coś takiego jak dementi, nie można odzobaczyć czegoś co już się zobaczyło. Raz zafałszowany obraz już zawsze będzie tkwił w naszej świadomości. Ponieważ istnieje giełda filmów, na której wszystkie stacje się wzajemnie wymieniają filmami, ten sam zafałszowany obraz jest dodatkowo wzmacniany poprzez to, że wszystkie stacje go w kółko puszczają.
Volkoff przypomina jak w ramach operacji dezinformacyjnej przekonano świat, że w Timisoarze odkryto groby pełne ludzkich zwłok, potem się okazało, że to była fotografia trupów w kostnicy. A pamiętacie słynne trumny z Bergamo, które okazały się jednym wielkim oszustwem, które łyknął cały świat? A zakopywane w Nowym Jorku trupy w workach z powodu rzekomej gwałtownej śmiertelności, które potem okazały się kadrami z filmu Contagion? A dziecko w Syrii będące rzekomo ofiarą ataku gazowego armii Asada, które potem odnaleziono na kilku innych zdjęciach z zupełnie innych wydarzeń, nie tylko wojennych? Zresztą w te wydarzenia do dzisiaj bardzo wielu ludzi, w tym rzekomo wykształconych wierzy.
W kolejnym rozdziale Volkoff szczegółowo opisuje operację dezinformacyjną, której ofiarami byli Serbowie, a która została przeprowadzona przez prywatną agencję Ruder Finn Global Public Affairs na zlecenie Republiki Chorwacji do czerwca 1992, następnie Republiki Bośni i Hercegowiny do grudnia 1992 r., a ostatecznie Republiki Kosowa finansującej ją od października 1992 r.
W celu zniszczenia Serbii posłużono się standardowym zestawem wsporników czyli zniszczeniami, np. rzekomego mostu w Vukovarze, który nigdy nie istniał, okrucieństwami: obciętymi nosami, zdjęciami rannych spalonych żywcem, poćwiartowanych ludzi w Cetokovacu, wiosce która nigdy nie istniała, czystkami etnicznymi: co budzi poważne wątpliwości ponieważ wszystkie strony konfliktu wysiedlały ludność nie popierającą zainteresowanej strony, obozami: druty kolczaste okazały się następnie drutami nie dookoła obozu lecz pastwiska dla bydła, a ludzie rzekomo więzieni okazali się po fakcie uchodźcami, gwałtami: to jest już standardowa broń wykorzystywana w operacjach dezinformacyjnych bo najbardziej chwytliwa, dziesiątki tysięcy gwałtów po śledztwie ONZ okazały się przesadzonymi o dwa rzędy wielkości, gazem: jak się później okazało rzekomy atak gazowy, przeprowadzono z użyciem gazu łzawiącego stosowanego przez np. policję amerykańską, dołami pełnymi trupów: które okazały się wspólnymi mogiłami zabitych żołnierzy oraz masakrami w Sarajewie: po śledztwie ONZ okazało się, że Serbowie nie mogli przeprowadzić ostrzału ze swoich pozycji a winowajcami byli muzułmanie. Volkoff wśród fałszywek wymienia np. że główny tropiciel serbskich gwałcicieli pisarz Nebojsa Jevric przekonywał amerykańskich czytelników, że największym gwałcicielem ze wszystkich, był niejaki Gruban Malic. Gruban Malic jak się okazało był wymyślonym bohaterem powieści Bulatowica. Nawet Międzynarodowy Trybunał Karny dał się złapać na to kłamstwo i dopiero po jakimś czasie zauważył, że ktoś robi z niego pośmiewisko. Podczas operacji serbskiej zastosowano oczywiście logomachię, pojawiły się takie potwory wyrazowe jak: „serboszlewik”, „serbosługus”, oczywiście non stop używano określenia „zbrodniarze wojenni”. Jak pisze Volkoff, w czasie walk, Serbowie byli tylko „zabijani” ale ich przeciwnicy zawsze „mordowani” W operacji serbskiej na szeroką skalę wykorzystano obrazy „Jeśli były płaczące dzieci lub rodziny pogrążone w bólu – byli z pewnością przedstawiani jako dzieci i rodziny chorwackie lub muzułmańskie. Jeśli pokazywano dzieci serbskie, to bawiące się w wojnę, podczas gdy starsi rabowali dzielnice muzułmańskie i chorwackie. Słowo „S” w wyrazie Serbia pisane było w formie swastyki” (niestety nie wpadli na dzisiaj stosowane ss). Media ogarnęła psychoza, na okrągło używano sformułowań „codzienny horror… gwałty ze szczególnym okrucieństwem… Bośnio wstydź się… powtórka z gwałtów i morderstw… przeklęci w Europie… u kresu nienawiści… obozy wstydu… rzeźnicy z Mladic…” Rozpowszechniano absurdalne opowieści jak „Serbscy strzelcy wyborowi dostają po trzysta dolarów za każde zabite dziecko, opisywano ciężarówki wiozące ludzkie zwłoki w stronę zakładów mięsnych, w innej fabryce Serbowie wyładowywali skrępowane ciała” to akurat pisał „Le Monde” 11 maja 1994 roku. Najgorsze jest to, że ludzie we wszystkie te kłamstwa wierzyli.
W tym całym szaleństwie byli tacy, którzy zachowali zdrowy rozsądek, ale było to wołanie w dziczy. „Le Point” pisał „Wszystko dzieje się tak, jakby media potrzebowały nagłaśniać te zestawienia, aby doprowadzić w sposób pewny do gwałtownego rozlewu emocji u telewidzów i czytelników”. „Figaro” napisał z kolei: „Zachodnie media w całości pozwoliły biernie zatruć się, nie pytając nigdy, czy dostarczane im wersje wydarzeń są przynajmniej prawdopodobne. Dlaczego? Dlatego, że w tym konflikcie jest politycznie poprawne opowiadać się za muzułmanami przeciw prawosławnym Serbom”.
Kolejnym terminem jest wojna informacyjna. Wojna informacyjna to zupełnie nowe pojęcie. „To ofensywne i defensywne używanie informacji i systemów informacyjnych, by wykorzystać, psuć i niszczyć informacje i systemy informacyjne przeciwnika, chroniąc zarazem własne informacje i własne systemy”. Dezinformacja jest jednym z aspektów tej wojny.
W ramach prowadzenia wojny informacyjnej mamy sześć sposobów „oszukiwania świadomości”: „- oskarżanie o okrucieństwa - przesadne wyolbrzymianie zaangażowanych w walkę czynników - diabolizacja, dehumanizacja, odczłowieczenie przeciwnika - polaryzacja „kto nie jest z nami jest przeciwko nam” - odwoływanie się do sankcji boskiej - metapropaganda, określanie wszystkich informacji pochodzących od przeciwnika jako dezinformację, np. „dezinformacja serbska””
Serio nie zauważacie niczego znajomego?
Zbliżając się do końca swoich rozważań Volkoff dochodzi do Internetu. „Jeśli telewizja jest rajem dla dezinformacji, Internet stał się jej Olimpem, Valhallą”.
„Internet staje się najwspanialszą rzeczą na świecie ale i najgorszą, bo jego użytkownik, informowany z ekranu, wyobraża sobie oczywiście, że uzyskiwane informacje są „obiektywne”. Większość surfujących po Internecie kierowana jest zawsze ku tym samym źródłom, ku tym samym opracowaniom, ku tym samym intencjom i rzadko zadają sobie trud poszukiwania wiedzy gdzie indziej” „Powstają w ten sposób wspólnoty wierzeń wytwarzane w sieci”
W tym miejscu intryguje mnie to, co by Volkoff powiedział, gdyby zetknął się z niemal faszystowską cenzurą na FB, YT i w Google, z którą mieliśmy i mamy do czynienia od trzech lat, cenzurą opłaconą przez same rządy, a której celem była i jest dosłowna kastracja informacji docierających do odbiorców.
Na koniec Volkoff zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt związany z dezinformacją. Na rolę klerków, paputczyków, użytecznych idiotów, głuchoniemych czy jak ich tam nazwiecie. To dzięki nim intelektualne niewolnictwo może istnieć. To ci, co zawsze popierają to co się właśnie popiera, to ci co zmieniają nakładki na profilowe w tempie serwowanej przez media głównego ścieku narracji.
„Istnieje na Zachodzie klasa „półmędrków”, jak powiedziałby Pascal, zawsze gotowych podlizywać się innym. W tej klasie zrodził się mit „politycznej poprawności”, to ta klasa, dawniej zafascynowana czerwonym potworem, opowiada się dzisiaj za zielonym potworem islamu, to ta klasa, dotknięta wiktymofilią, dąży do niwelowania wszelkich różnic, najbardziej nawet naturalnych. Ta właśnie klasa, ta haniebna elita, której błędnie przypisuje się dobrą wolę, podczas gdy jest ona tylko, po prostu, zdolna do wszelkiej usłużności - ona stanowi par excellence tę zwierzynę łowną dla dezinformatora.”
Nie można lepiej tego ująć niż Volkoff, „haniebna klasa”, która jest głównym pudłem rezonansowym każdej dezinformacji.
Opis tej genialnej książki chciałbym zakończyć słowami Sołżenicyna, który wskazał, że dzisiaj informacja nie funkcjonuje w warunkach konkurencji „ale przy redukcji wszystkiego do jednomyślności”.
„Wolność bez hamulców istnieje dla samej prasy, ale nie dla czytelników: dzienniki mocno i wystarczająco dobitnie wyrażają tylko te opinie, które nie sprzeciwiają się ich własnym opiniom i tej tendencji.”
„Nie wskutek bezpośredniego przymusu ale wskutek konieczności przypodobania się masowym standardom, osobowości, które myślą najbardziej niezależnie, nie mają możliwości wnosić swego udziału w życie społeczeństwa. Ujawniają się niebezpieczne cechy instynktu stadnego, który przeszkadza skutecznemu rozwojowi.”
Comments