top of page

Matrix Zmartwychwstania – Gdzie ci mężczyźni?


Moją subiektywną recenzję filmu zacznę od tekstu piosenki Danuty Rinn.


Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, Mmm, orły, sokoły, herosy!? Gdzie ci mężczyźni na miarę czasów, Gdzie te chłopy!?


I właściwie to mogłoby być krótkie podsumowanie zarówno tego filmu jak i całych naszych czasów.

Ale po kolei.


"Reżyseroma" są Lana i Lily Wachowskie. Przez pierwsze trzy Matrixy to byli bracia Wachowscy teraz jednak dotarło do nich, że naturze się pokiełbasiło bo w rzeczywistości są jednak kobietami. Ale jak to obecnie w Stanach jest modne są transpłciowe, czyli tak bezpiecznie, modnie a jednak bez drastycznych działań, w każdej chwili mogą uznać, że jednak czują się facetami i wtedy wystarczy zgolić lub ofarbować te różowe dredy i wszystko bezproblemowo wróci do normy. W sumie to ciekawie gdy ludzie starsi ode mnie a ja już swoje lata mam, dochodzą do wniosku, że jednak ich płeć to biologiczna porażka. W filmie też to widać, widać to przede wszystkim w parze głównych bohaterów.


Ale najpierw sprawy drugorzędne.

Film ma świetną ścieżkę dźwiękową. Moim zdaniem najlepszą ze wszystkich części. Na minus z kolei moim zdaniem praca operatora. Jest taka moda, żeby sceny nawalanek filmować w bliskim kadrze. Prawdopodobnie chodzi operatorowi i reżyserowi o zwiększenie dynamizmu albo moim zdaniem raczej o przykrycie braków w sprawności fizycznej podstarzałych aktorów. Mnie te ujęcia męczą, właściwie mało co widać poza kawałkiem nogi, pięścią i groźną miną aktora. No ale to takie moje gusty.


Najważniejsze jednak nie są ani muzyka ani ujęcia lecz sam film.

Matrix był filmem wykraczającym poza epokę, wstrząsnął myśleniem milionów ludzi. Filmem rewolucyjnym i antysystemowym w swoim przesłaniu. To już nie był powiew świeżości lecz prawdziwy huragan. Ten film z 1999 roku nadal robi niesamowite wrażenie i niewiele się zestarzał. Po nim jednak przyszły nakręcone jednocześnie Matrix Reaktywacja i Matrix Rewolucje. W ich przypadku o żadnym przełomie już nie mogło być mowy, były to typowe rzemieślnicze produkcje bez większego polotu ale mimo wszystko fajnie się oglądające.


Minęło 18 lat i mamy kolejnego Matrixa, Zmartwychwstania.

Film bardzo niespójny.

Początek zapowiadał się genialnie. Przypominał mi książki Dick’a. Pomieszanie światów rzeczywistego, urojeń i szaleństwa. Ciekawa wizja. Szkoda, że nie pociągnięto tej koncepcji bo mógłby powstać naprawdę ciekawy i nieszablonowy obraz.

Potem jednak wszystko nagle spłycono.

Neo mimo, że się opiera w końcu zostaje de facto silą wyciągnięty z Matrixa. Zostaje przetransportowany już nie do Zionu, którego nie ma lecz do Io. I teraz zaczynają się dziwne rzeczy. Dowiadujemy się o jakiejś wojnie maszyn, do której doszło z powody braku zasobów. Pomysł sam w sobie jest absurdalny. Po co sterowane centralnie maszyny miałyby się nawalać, przecież wystarczyłoby wyłączyć część z nich. Dalej mamy generała Niobe, która dla mnie jest klonem wiekowej księżniczki Lei z ostatnich części Gwiezdnych Wojen. Amerykanie mają chyba jakiś fetysz z tymi dziadkami, nie dosyć że mają prezydenta, który nie potrafi wejść po schodach do samolotu, to w filmach uwielbiają reanimować wieloletnich emerytów i obsadzać ich w dziwnych rolach. Żeby ktoś zaraz nie wyciągał daleko idących wniosków, 70 – 80 latki mogą odgrywać super role w różnych filmach ale nie w filmach akcji. Litości.

W nowej kolebce ludzkości mamy obowiązkowe przesłanie multikulti. To już nie są tylko ludzie. W nowej siedzibie mamy i ludzi i maszyny i nawet antropomorfizowane programy. Oczywiście przywódczyni, które rządzi jak autokrata, podkreśla, że gdyby nie ich współpraca to nie byłoby wielu rzeczy, w tym truskawek. Przekaz był tak słodki, że aż mnie zemdliło. W ogóle największym problem ruchu oporu albo i nie oporu, bo przecież nikt ich nie atakował, były truskawki. No zrobiło to na mnie kolosalne wrażenie.


No i główni bohaterowie. Najpierw Neo. Boże co się z nim stało? Przez cały film ciągle muszą go ratować. Neo stał się taką pipą, że aż oczy bolą. No i ta kochliwość. Najpierw Bond, teraz Neo, co się z nimi stało. Pół filmu jeden i drugi podstarzały Romeo wzdychają i robią maślane oczy do równie podstarzałych Julii. Gdzie ich testosteron? Co się dzieje z facetami? Polują na bezglutenowe pierożki? Myją gary? Co się stało z facetami?. Żeby jeszcze Trinity robiła powalające wrażenie, no nie wiem, uroda, gracja i elegancja Monici Bellucci. Ale litości, Carry Annie Moss nigdy nie miała w sobie krzty wampa ani grama kobiety, która może uwieść, przeciętna, pospolita uroda. Tym bardziej teraz, w dodatku była tak naturalna, że byłem święcie przekonany, że gdyby zamiast spodni ubrała spódnicę to na bank nawet nogi miała nie ogolone. W jednej scenie, w warsztacie, już w ogóle wyglądała jak archetyp kołchoźnicy na traktorze. I pół filmu oglądamy perypetie podstarzałego, zniewieściałego, zakochanego Neo i męskiej, ociekającej testosteronem, również podstarzałej, naturalnej Trinity. Po prostu coś co widza wbija w fotel. Litości.


To co ten film z kolei ratuje to role drugorzędne.

Przede wszystkim trzy osoby.

Nowy Morfeusz (Yahya Abdul-Mateen II), dał ten powiem świeżości. Chwilami było mi go aż żal jak próbował coś wbić do głowy mało rozgarniętemu Neo. Kolejna rola to nowy Smith (Jonathan Groff). Również mi się podobał, ciekawie zagrana postać. Nota bene też musiał ratować mamlasowatego Neo. Ale najlepsza postać moim zdaniem to Alchemik (Neil Patrick Harris). Słuchanie jego kwestii to było coś co sprawiało, że jednak nie załowałem pójścia do kina. Przemyślana postać, dobra gra aktora i świetne teksty. Również dobrze zagrali nowi aktorzy w rolach drugoplanowych.


Podsumowując, film miał potencjał, można rzeczywiście było nakręcić dobry film, z przesłaniem, zresztą w całym filmie widać ciągle odniesienia do obecnej sytuacji, mógł to być film z dobrymi aktorami i dobrym, spójnym scenariuszem. W zamian powstał film mdły, niespójny, romansidło z podstarzałymi i wyjątkowo nieatracyjnymi aktorami bez jakiegokolwiek lajtmotiwu. W sumie nie wiem do kogo adresuje się takie filmy, dotyczy to również Gwiezdnych Wojen, Indiana Jones i kilku innych. Fanów te filmy rozczarowują, młodych z kolei biegające i udające młodzieniaszków dziadki nie porwą, właściwie te filmy są skazane na powolne dogorywanie wraz z każdą kolejną częścią. Ot, zgodnie z prawami ekonomii, produkt, który zszedł na psy.


Zakończę ponownie tekstem piosenki Danuty Rinn


Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, Mmm, orły, sokoły, herosy!? Gdzie ci mężczyźni na miarę czasów, Gdzie te chłopy!? - Jeeeee!

Dookoła jeden z drugim jak nie nerwus, to histeryk, Drobny cwaniak, skrzętna mrówa, niepoważne to, nieszczere. Jak bezwolne manekiny przestawiane i kopane, Gęby pełne wazeliny, oczka stale rozbiegane. Bez godności, bez honoru, zakłamane swoje racje Wykrzykuje taki w domu śmiesznym szeptem po kolacji, śmiesznym szeptem po kolacji, śmiesznym szeptem po kolacji...

Gdzie ci mężczyźni . . .

Bojownicy spraw ogromnych, owładnięci ideami O znaczeniu wiekopomnym, i wejrzeniu, jak ze stali. Gdzie umysły epokowe, protoplaści czynów większych, Niż pokątne, zarobkowe kombinacje tuż przed pierwszym. Nieprzekupni, prości, zacni, wielkoduszni i szlachetni. Gdzie zeoni, gdzie tytany woli, czynu, intelektu, Woli, czynu, intelektu, woli, czynu, intelektu...?

Gdzie są prawdziwi mężczyźni tacy, Mmm! orły, sokoły, bażanty? Gdzie ci mężczyźni - u-u-u - na miarę czasów, Gdzie te franty - jeeeeee! Gdzie, gdzie, gdzie, gdzie!?





63 wyświetlenia0 komentarzy

Comments


bottom of page