„Kiedy mówimy o przyszłości, możemy być pewni tylko jednego: że zdrowy rozsądek zawodzi. Nie ma żadnego dwudziestoletniego cyklu. Jest po prostu tak, iż rzeczy, które w danym momencie historii wydają się trwałe i pewne, mogą się zmienić z błyskawiczną szybkością” – G. Friedman
Co nas czeka w nadchodzących latach? Jakie będą kolejne dziesięciolecia? Co czeka nasze dzieci? Dokąd to wszystko zmierza?
„Następne 100 lat” George’a Friedmana postanowiłem przeczytać pod wpływem Leszka Sykulskiego, chyba jedynego geopolityka w Polsce, który przez ostatnie miesiące zachował trzeźwość umysłu. Jednak gdy chciałem kupić tą książkę musiałem trochę zaczekać na jej nową edycję, która się ukazała w połowie grudnia. Od poprzedniej różni się podmianą zwrotu „na Ukrainie” na „w Ukrainie”. Jako urodzony w Śląsku, mieszkający w Śląsku i często jeżdżący w Słowację, i w Węgry uważam, że te zmiany były wyjątkowo potrzebne, co prawda podczas czytania tej nowej polskiej gramatyki aż mnie zęby bolały ale wiadomo, zgodny z polską pisownią zwrot „na Ukrainie” jest obecnie faux-pa.
Wracając do samej książki, po raz pierwszy od bardzo dawna przy jej czytaniu miałem tak ambiwalentne uczucia. Z jednej strony naprawdę bardzo wiele się dowiedziałem o priorytetach amerykańskiej polityki zagranicznej, o pojmowaniu przez nich spraw pokoju jak i wojny, z drugiej jednak strony dawno nie czytałem takiego zbioru fantasmagorii.
Książka „Następne 100 lat” jest opisem historii XXI wieku. Poszczególne rozdziały zajmują się mającymi nastąpić kluczowymi wydarzeniami i kolejnymi dziesięcioleciami obecnego wieku. Oczywiście jakżeby inaczej będzie to wiek należący do USA, które dzielnie będą pokonywać wszelkie przeciwności pojawiające się na horyzoncie prowadząc niczym Avengers narody świata ku świetlanej przyszłości, nawet jeśli one same tego nie dostrzegą. Dla mnie jednak istotne jest to co Friedman pisze między wierszami bo właśnie to udziela nam odpowiedzi na bardzo wiele pytań dotyczących naszej rzeczywistości.
„Geopolityka i ekonomia zakładają, że gracze są racjonalni. Przyjmuje się, że ludzie i narody dążą do swoich celów może nie zawsze w pełni konsekwentnie, lecz przynajmniej nie na oślep”. W rzeczywistości zdaniem Friedmana zachowanie narodów i polityków jest zdeterminowane przez nieubłaganą rzeczywistość. Jego zdaniem geopolityka opiera się na dwóch założeniach. Pierwszym, że ludzie organizują się w większe grupy, bo muszą angażować się w politykę i że przejawiają wrodzoną lojalność wobec rzeczy, wśród których się urodzili. „W naszych czasach tożsamość narodowa ma ogromne znaczenie”. Drugim założeniem jest to, że geografia determinuje zarówno charakter narodu jak i stosunki pomiędzy narodami. Krótko mówiąc, zdaniem Friedmana, Stany są Stanami dlatego zachowują się tak a nie inaczej, Polska jest Polską i dlatego również ciągle zachowuje się tak a nie inaczej i żaden rząd nie jest w stanie tego zmienić. Dużo to wyjaśnia ten wieczny dualizm w rozszarpywaniu naszego kraju przez polityczne koterie ciągle zwracające się na zewnątrz w celu uzyskania poparcia.
Idąc dalej autor zwraca uwagę na poważną różnicę w rozwoju kulturowym USA i Europy. Mimo, bardzo wielu podobieństw jesteśmy w zupełnie innym miejscu jeżeli chodzi o rozwój cywilizacyjny. „Kultury funkcjonują w jednym z trzech stadiów. Pierwszym jest barbarzyństwo. Barbarzyńcy wierzą, że zwyczaje ich wioski są prawami natury i że każdy, kto żyje inaczej, nie zasługuje nawet na pogardę i musi zostać wygnany lub unicestwiony. Drugim i najrzadszym stadium jest cywilizacja. Ludzie cywilizowani potrafią pogodzić ze sobą dwie przeciwstawne idee. Wierzą, że istnieją prawdy i że ich kultury zbliżyły się do tych prawd. Ale jednocześnie dopuszczają możliwość, że się mylą. Trzecim stadium jest dekadencja. Dekadenci odrzucają cynicznie wszelkie wartości. Jeśli kimś pogardzają, to tymi, którzy w coś wierzą. O nic nie warto walczyć”.
Sedno sprawy polega na tym, że mimo tego samego poziomu technologicznego, tego samego poziomu umysłowego i tej samej otoczki kulturowo – cywilizacyjnej, zdaniem Friedmana, Europa i Stany są na zupełnie innym etapie kulturowym. Stany są dopiero w okresie barbarzyństwa natomiast Europa to już dekadencja. Patrząc na to co się dzieje trudno się z nim nie zgodzić. Amerykanie są święcie przekonani, że ich sposób życia, ich wartości, są jedynymi słusznymi i w ich imię można bez problemu unicestwiać wszelki opór. Nie mają przy tym żadnych nawet najmniejszych rozterek moralnych. Z kolei Europa w istocie odrzuca wszelkie wartości, czerpie masochistyczną radość z wrzucania osiągnięć swej cywilizacji na wielką kupę antykulturowego łajna. Jedyną słuszną świecką religią w Europie stał się skrajnie pojmowany hedonizm, odrzucający wszelki wysiłek zarówno fizyczny jak i intelektualny i skupiający się na zaspokajaniu najbardziej prymitywnych pragnień i instynktów. Trudno się w tym miejscu nie zgodzić z Bergoglio gdy powiedział, że Europa przypomina starą, bezpłodną kobietę.
W dalszej części autor skupia się na problemie związanym z fundamentalizmem islamskim. Pisząc o Afganistanie pisze to co wiedzą i mówią wszyscy na całym świecie a czego tylko w Polsce nikt nie chce przyjąć do wiadomości: talibów stworzyli Amerykanie.
„Od końca lat 70-tych Stany Zjednoczone pomagały stworzyć w Afganistanie siły, które mogłyby się przeciwstawić Związkowi Sowieckiemu – a po jego upadku te siły zwróciły się przeciwko Stanom. Podobnie jak to było z imperium sowieckim po II wojnie światowej Stany Zjednoczone wykorzystały islamistów do własnych celów a później musiały się uporać z problemem, który stworzyły”.
W tym miejscu moim zdaniem zaczyna się najciekawsza część książki. Friedman wprowadza pojęcie „strategii”
„Wielka strategia zaczyna się tam, gdzie kończy się polityka. Wielka strategia kraju jest tak głęboko zakodowana w narodowym DNA i wydaje się tak naturalna i oczywista, że politycy i generałowie nie zawsze są jej świadomi. Wielka strategia nie zawsze dotyczy wojny. Dotyczy wszystkich procesów, które tworzą narodową potęgę. Ale w przypadku Stanów Zjednoczonych, bardziej niż w przypadku innych krajów, wielka strategia dotyczy wojny i wzajemnych powiązań między wojną a życiem gospodarczym”.
Hmm.. cóż mam teraz napisać… Może tylko to, jak bardzo Amerykanie muszą się śmiać, gdy czytają lub słyszą wypowiedzi naszych rodaków wychwalających pod niebiosa USA jako gołąbka światowego pokoju. Jak pisze Friedman „Stany Zjednoczone są historycznie krajem wojowniczym”.
Moi drodzy amerykanofile, możecie kochać Stany ale zrozumcie jedno, „Ameryka zrodziła się z wojny i walczy do dzisiejszego dnia”. Tako rzecze amerykański sztandarowy geopolityk.
Następnie Friedman skupia się na celach składających się na amerykańską strategię. Obecnie głównym jej celem jest uniemożliwienie innym krajom zakwestionowania globalnej potęgi morskiej USA. Z tą strategią związane są wszystkie interwencje Stanów od upadku ZSRR. Pierwsza nastąpiła w Kuwejcie gdy nastąpiła inwazja iracka, do drugiej doszło w Jugosławii gdzie celem było zatrzymanie serbskich dążeń do hegemonii na Bałkanach, trzecią była seria interwencji na Bliskim Wschodzie aby zatrzymać próby zjednoczenia świata islamskiego, w ramach niej były przeprowadzone interwencje w Iraku i w Afganistanie. Ze swojej strony mogę wskazać, że obecnie mamy do czynienia z czwartą, której celem jest powstrzymanie prób wzmocnienia Rosji.
W tym miejscu Friedman pisze coś bardzo istotnego i będącego clue strategii amerykańskiej.
„Osiągnąwszy systematycznie swoje cele strategiczne Stany Zjednoczone miały nadrzędny cel, polegający na niedopuszczeniu do wyłonienia się wielkiej potęgi w Eurazji. Tutaj pojawia się paradoks: celem interwencji nie było osiągnięcie czegoś – bez względu na to, co głosiła polityczna retoryka – lecz zapobieżenie czemuś. Stany chciały zapobiec stabilizacji na obszarach gdzie mogła się wyłonić wielka potęga. Ich celem nie była więc stabilizacja lecz destabilizacja”.
Amerykanie nie przegrali w Iraku lub Afganistanie. Rozwalając cały Bliski Wschód całkowicie zrealizowali swoje cele strategiczne, ponieważ doprowadzili do trwałej, wieloletniej destabilizacji. Analogicznie dzisiaj jest na Ukrainie, celem strategicznym USA nie jest zwycięstwo Ukrainy lecz doprowadzenie do trwałej destabilizacji całego regionu po to, aby wykluczyć Rosję z Wielkiej Gry, i jeśli będzie taka potrzeba, Stany bez najmniejszego problemu użyją również Polski.
Friedman podsumowuje to cynicznie:
„Odkładając na bok retorykę, stwierdźmy : Stany Zjednoczone nie są zainteresowane pokojem w Eurazji. Nie są też zainteresowane wygraniem wojny. Podobnie jak to było w Wietnamie czy w Korei celem tych konfliktów jest po prostu powstrzymanie innej potęgi lub destabilizacja regionu, a nie zaprowadzenie porządku”.
„Będą nowe interwencje w nieprzewidzianych miejscach i w nieoczekiwanych momentach. Na pozór nigdy nie doprowadzą do czegoś zbliżonego do „rozwiązania” i zawsze będą dokonywane siłami niewystarczający by mogły się okazać decydujące”.
Czy jeszcze ktoś ma jakieś złudzenia? Celem strategii USA jest uporządkowany chaos, nad którym zachowują kontrolę.
Friedman swoje wywody podsumowuje na przykładzie Iraku.
„Nie da się ukryć, że Amerykanie prowadzili wojnę w Iraku nieumiejętnie, niezręcznie i pod wieloma względami nieudolnie. Tak naprawdę okazali się niedojrzali, upraszczając kwestię i decydując się na użycie siły. Ale na szerszej, strategicznej płaszczyźnie nie ma to znaczenia. Dopóki muzułmanie walczą między sobą Stany Zjednoczone wygrały swoją rolę”.
Warto te słowa zapamiętać.
W dalszej części książki Friedman przechodzi już do konkretnych prognoz na nadchodzące lata.
Jako pierwszą przewiduje implozję demograficzną. Jako pierwsza demograficznie zawali się Europa. Do 2050 roku w przypadku Europy czeka nas demograficzna katastrofa, jej ludność spadnie z ponad 730 milionów do poniżej 600. Problem pogłębi załamanie piramidy wiekowej, poza wyludnieniem Europa stanie się kontynentem starych ludzi. Jednak proces ten nie dotyczy jedynie świata Zachodu. Wbrew maltuzjańskim teoriom ludność całego świata będzie jeszcze rosnąć jedynie do 2050 roku po czym na całym globie powtórzy się schemat europejski. I to już nie jest teoria, to fakt, który wynika z nieustannie malejącego wskaźnika urodzeń i to zarówno w Europie gdzie spadł już do poziomu 1,4 dziecka na kobietę jak i w krajach rozwijających się gdzie spadł z 6,6 do 5 a do 2050 przewidziany jest jego spadek do poziomu 3 dzieci na kobietę. W sumie ten spadek nawet byłby zbieżny z celami czwartej rewolucji przemysłowej Schwaba, gdyby nie problem ze strukturą wiekową, świat stanie się miejscem pełnym starych, schorowanych ludzi, będących olbrzymim obciążeniem dla niewydolnych systemów emerytalnych i opieki zdrowotnej.
Następnie Friedman zwraca uwagę na Chiny. Powtarza to co pisze Spalding, od jednej czwartej do jednej trzeciej PKB Chin wiąże się z toksycznymi inwestycjami, nie przynoszącymi żadnych zysków. Chiny ratują swoją gospodarkę ogromnym eksportem tanich towarów, ale to powoduje że eksport staje się coraz mniej opłacalny, co na dłuższą metę spowoduje wzrost zadłużenia do tego stopnia, że nie będzie możliwości jego spłaty eksportem, gdy dodatkowo Stany pogrążą się w recesji i eksport się załamie, cały domek z kart się zawali. W związku z tym będą możliwe dwa scenariusze, albo Chiny w celu umocnienia rządu zwrócą się w kierunku nacjonalizmu co skończy się inwazją na Tajwan, czego Friedman nie przewiduje z powodu słabości floty chińskiej, co jednak już Chiny w ciągu dziesięciu lat oddzielających napisanie ich książek zmieniły, o czym pisze z kolei Spalding, albo co z kolei przewiduje Friedman, Chiny rozpadną się na regiony. Dlatego jego zdaniem, za kilkanaście lat Chiny powinny przestać odgrywać znaczącą rolę w światowej geopolityce. Moim zdaniem Friedman zbytnio upraszcza fakty. Z punktu widzenia historii, Chiny są chyba najbardziej trwałym organizmem państwowym w historii, tak naprawdę przez cały okres swych dziejów zajmują de facto ten sam obszar i wykazują pod tym względem wysoką odporność na wszelkiego rodzaju zawirowania, dlatego uważam, że rozpad Chin jest nieprawdopodobny. Raczej pierwsza opcja jest bardziej realna, czyli gdy wszystko zacznie się walić, rząd chiński rozbudzi falę nacjonalizmu i skupi się na zajęciu Tajwanu, co zresztą obecnie możemy zaobserwować.
Zdaniem autora (należy pamiętać, że książka została napisana w 2009 r.), Rosja w latach 20 tych skupi się na odtwarzaniu swoich stref buforowych i odzyskiwaniu wpływów i kontroli w dawnych republikach ZSRR. Patrząc na obecne wydarzenia należy wyrazić szacunek dla trafnych przewidywań Friedmana, który wskazuje przy tym tło konfliktu. „Gdy tylko Stany zaczęły podejmować próby wciągnięcia Ukrainy do NATO, Rosja zmieniła swój pogląd na temat amerykańskich intencji. Z punktu widzenia Rosjan wejście Ukrainy do NATO zagraża rosyjskim interesom w takim sam sposób, w jaki Układ Warszawski zagrażałby interesom amerykańskim, gdyby wkroczył do Meksyku”. Jego zdaniem Rosja ostatecznie zajmie zarówno Białoruś jak i Ukrainę, a terenem konfrontacji staną się kraje nadbałtyckie. Autor przedstawia bardzo ciekawe przewidywania: „ Polska, uwikłana w swój historyczny koszmar pomiędzy Rosją a Niemcami, uzależni się jeszcze bardziej od Stanów Zjednoczonych. Te zaś, dostrzegając sposobność do związania Rosjan tanim kosztem, podzielenia Europy, a przy okazji osłabienia Unii Europejskiej, zwiększą swoje poparcie dla Europy Wschodniej”. Ostatecznie przewiduje załamanie Rosji „tak jak w 1917”, Friedman zapomina jednak o tym, że Rosja już kilka lat później odbudowała swoją potęgę i ponownie zjednoczyła wszystkie ziemie kontrolowane przez carat poza Polską. Należy jednak mu przyznać, że trafnie opisał przebieg konfliktu, z tym, że jego zdaniem jego terenem miały być kraje nadbałtyckie a nie Ukraina. Nie przewidział natomiast w ogóle tego, że Ukraińcy posiadają tożsamość narodową. To jest właśnie największa słabość Friedmana, w ogóle nie rozumie nacjonalizmów europejskich.
W kolejnym rozdziale autor przewiduje, że w Stanach w latach 30 tych nastąpi kryzys gospodarczo – społeczny. „Dzisiejsza struktura amerykańskiego społeczeństwa przetrwa mniej więcej do roku 2030 i żaden prezydent, niezależnie od ideologii, nie może zmienić zasadniczych tendencji ekonomicznych i społecznych”. Kolejny raz trudno nie przyznać mu racji, że czternaście lat temu trafnie przewidział obecne problemy Stanów.
I teraz zaczyna się część, z którą nie mogę się zgodzić. Po przewidywanym przez Friedmana rozpadzie zarówno Rosji jak i Chin jego zdaniem zaczną powstawać trzy nowe potęgi, do których zaliczać się będą Japonia, Turcja i Polska. Przede wszystkim tak jak napisałem, nie wierzę ani w rozpad Rosji ani tym bardziej Chin, Friedman ewidentnie nie docenia nacjonalizmów w tych krajach a jednocześnie zdaje się zapominać o ich historii, zarówno Rosja jak i Chiny przetrwały o wiele poważniejsze katastrofy niż załamania gospodarcze i nigdy nawet nie zagroził im cień rozpadu, za każdym razem wręcz przeciwnie wychodziły z nich bardziej skonsolidowane niż wcześniej. Mało tego, Chiny są jedynym państwem na świecie, które ma pełną ciągłość kulturową od starożytności. Z drugiej strony moim zdaniem jedynie Turcja ma przesłanki na to aby stać się nową potęgą. W przypadku Japonii nieprzekraczalnym problemem jest demografia. Społeczeństwo japońskie jest jednym z najstarszych na świecie, piramida demograficzna zaczyna się dosłownie walić. To państwo ma potencjał, ma przemysł, ma technologie ale po prostu nie ma ludzi aby wejść na ścieżkę agresji a w miarę upływu czasu będzie jedynie gorzej. W przypadku Polski może byłbym w stanie uwierzyć w wizję Friedmana gdyby nie to, że jestem Polakiem i w tym kraju mieszkam. Największym problemem Polaków jest ich duch narodowy, dla Polaka największym wrogiem jest drugi Polak i aby go pokonać jesteśmy w stanie poświęcić cały kraj. Przypominamy swoiste społeczne diabły tasmańskie. Podobno gdy Churchill spotkał się ze Stalinem, rzekł „że, gdy spotka się dwóch Polaków tam zaraz powstają dwie partie polityczne i wybucha kłótnia” na co Stalin miał odpowiedzieć „nawet gdy Polak będzie sam to zaraz zacznie się kłócić sam ze sobą” i to tyle moim zdaniem w przypadku snów o polskim imperium. Zupełnie inna sytuacja jest w przypadku Turcji, świetnie rozwijający się przemysł, bardzo dobra struktura demograficzna, wysoki przyrost naturalny, aktywna polityka zagraniczna polegająca na umiejętnym slalomie pomiędzy Izraelem, państwami arabskimi, Rosją a USA a do tego stopniowa konsolidacja państw zamieszkanych przez ludy tureckie szybko spowodują wzrost znaczenia gospodarczego jak i militarnego Turcji.
W kolejnych rozdziałach autor moim zdaniem zaczyna surfować po bezmiarach fantasmagorii, widzi wielką wojnę pomiędzy USA i Polską z jednej a Turcją i Japonią z drugiej strony, opisuje platformy bojowe w kosmosie, tajne bazy na Księżycu no i w końcu jakby mogło być inaczej zwycięstwo USA i rozczarowanie Polski. Druga połowa książki jest wyraźnie gorsza od pierwszej dlatego napisałem o ambiwalentnych uczuciach podczas jej czytania. Trudno się było przebić przez ten tekst. Szkoda, że Friedman jako urodzony na Węgrzech Żyd, nie rozumie kompletnie istoty nacjonalizmów europejskich jak i stosunków pomiędzy narodami w Europie. Pomija w ogóle takie państwa jak Izrael, co mnie bardzo dziwi ale również Indie i Iran. Świat dla niego jest płaski jak stół. Opisując kolejne dziesięciolecia, reprezentuje XIX wieczny światopogląd, w jego analizie brakuje złożoności, wszystko wydaje się niewiarygodnie uproszczone i niesamowicie proste. Dla niego, zresztą tak jak i dla wszystkich Amerykanów, cały świat to po prostu inne emanacje Stanów, a dobrze wiemy, że tak nie ma.
Dla mnie bardzo znaczące jest jednak jedno zdanie przewidujące budowę porządku w Europie po III wojnie światowej. „ Stany Zjednoczone w imię wszystkiego, co ludzkie, postarają się, aby Eurazja pozostała niestabilna”.
Daje do myślenia?
A czy może obecnie Stany również kierując się tym wielkim „humanizmem” robią wszystko co „ludzkie” aby Eurazja była niestabilna? Odpowiedzcie sobie sami.
Podsumowując, dobra książka, jeśli pominąć prognozy na drugą połowę XXI wieku, to niestety jak na razie Friedman w wielu aspektach niestety ma rację. Największą wartością tej książki jest jednak ukazanie sposobu myślenia Amerykanów, przedstawienia ich strategii i wizji świata. Z tego właśnie powodu książka ta jest niezwykle cenna.
Comentarios